ARCHIWALNE WYDANIE

10/2002 (194)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Bieda-biznes. Niedawno na Śląsku wydarzyła się pewna historia. Z pozoru banalna, lecz gdyby spróbować ją zanalizować, można by dojść do gorzkich wniosków na temat upadku naszych obyczajów. Nawet w dziedzinie przestępczości, która już z zasady jest tak zła, że wydawałoby się, iż gorsza być nie może. Okazuje się, że i tu rozkład obyczajów postępuje. Otóż, rzecz działa się na prywatnym złomowisku. Któregoś dnia robota wyraźnie się nie kleiła. Szef zauważył, że zamiast sortować metalowe śmieci, jego ludzie tracą czas na pogawędki. Dopiero Ela z biura powiedziała mu o co chodzi. Okradli "profesorkę". Zabrali pralkę i trochę pieniędzy. Co ona teraz zrobi? "Profesorka" zaczynała razem z nimi, kiedy ich niegdyś przeciętne, a dziś kompletnie podupadłe miasto dorobiło się wysypiska śmieci z prawdziwego zdarzenia. To pozwoliło byłym górnikom nie tylko przetrwać, ale i rozwinąć interes. Dawno zapomnieli o górniczych odprawach, przeżyli okres biedy i beznadziejnego szukania jakiejkolwiek roboty. Gdyby nie sztygar, który jako pierwszy zaczął sprzedawać pokopalniany złom, to dalej tkwiliby pod sklepem zastanawiając się jak zdobyć kilka groszy na tanie wino - najskuteczniejszy usypiacz ambicji. Sztygar postawił proste warunki: zero picia i żadnej lewizny, bo w tygodniu po kilka kontroli szukało na składowisku dowodów na to, że legalnie ze skupu metalu nie uda się wyżyć. A w dodatku niektórzy sądzą, że bezrobotny i złodziej to jedno. Trzeba przełamać ten stereotyp. Jednak nie wszyscy dotrwali nawet do pierwszej tygodniówki. Wylatywali za lepkie ręce i fragmenty nagrobków z miejscowego cmentarza. Ci ostatni zamiast wypłaty dostawali jeszcze po mordzie, bo przecież nieboszczyk nie upomni się o swoje.

Tomasz Kwapich