ARCHIWALNE WYDANIE

11/1999 (159)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Windą do nieba. Od kilku lat żyjemy w poczuciu coraz większego zagrożenia przestępczością. Boimy się już nie tylko przechodząc ciemną, pustą uliczką na przedmieściu, ale także w samym centrum półtoramilionowej metropolii. Ba, boimy się spacerować nocą po osiedlu, na którym mieszkamy od dwudziestu - trzydziestu lat, gdzie znamy sąsiadów i sąsiedzi znają nas. Bezpiecznym azylem przestał być także nasz dom i mieszkanie. Jak poinformowała niedawno "Gazeta Wyborcza", na tzw. Zielonym Ursynowie w Warszawie, obejmującym niewielką część tej rozległej i ludnej dzielnicy, policja odnotowała kilka napadów na domy w ciągu jednego zaledwie tygodnia. Bandyci w czarnych kominiarkach włamują się nawet podczas obecności mieszkańców, terroryzują ich i kradną co cenniejsze rzeczy. Łupem ich pada z reguły także samochód; pod groźbą użycia broni właściciele oddają kluczyki do auta i dowód rejestracyjny. Jeszcze dziesięć lat temu tego rodzaju historie oglądaliśmy jedynie na zagranicznych filmach, najczęściej produkcji amerykańskiej, gdyż właśnie tam, w Stanach Zjednoczonych, ten rodzaj przestępczości był zmorą mieszkańców mniej zamożnych, a zatem gorzej pilnowanych dzielnic. Toteż powiada się często (pogląd ten lansują uparcie określone koła), że ta wielka fala przestępczości "przyszła" do nas z Zachodu: wraz z upadkiem dawnego ustroju, otwarciem granic i przyznaniem jednostce praw obywatelskich zgodnie z europejskimi standardami.

Adam Borkowski