ARCHIWALNE WYDANIE

1/2006 (233)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Niesłusznie aresztowani. Pan Jan M. był szczęśliwym człowiekiem. Miał dobrze płatną pracę w ślicznym miasteczku nad morzem, co nie było powszechne w tej części naszego kraju, a do tego własne mieszkanie i wyznaczoną datę ślubu. Szczęścia było jeszcze więcej, bo ukochana była w czwartym miesiącu ciąży. Na świat miała przyjść dziewczynka. Kiedy stali przed urzędem stanu cywilnego, z piskiem opon zajechały cztery samochody, z których wysypali się uzbrojeni po zęby antyterroryści. Tylko determinacja panny młodej i sporej grupy gości spowodowała, że ślub się odbył, chociaż kajdanki nieco przeszkadzały w zakładaniu obrączek. Pan Mariusz Z. miał dużą firmę, zatrudniał kilkadziesiąt osób. Zakład prężnie się rozwijał i była nadzieja na przyjęcie kolejnych pracowników. Tego dnia, który Mariusz Z. zapamięta do końca życia, gościł w fabryce delegację Estończyków. Przyjechali tym razem nie tylko po odbiór towaru, ale także by omówić szczegóły otwarcia filii przedsiębiorstwa pana Z. w Tallinie. Kiedy rozmowy dopiero się zaczęły, z hukiem otwarły się drzwi i na salę wpadli uzbrojeni w broń długą policjanci. Osłupiali kontrahenci zobaczyli, jak na rękach pana Mariusza zatrzaskują się kajdanki. Estończycy jeszcze tego samego dnia w popłochu wyjechali z naszego kraju. Pan Piotr L. był najpierw tylko dobrym „psem” . Tak mówią o sobie sami policjanci. Kończył kolejne kursy i szkolenia, poznawał języki i nikogo nie dziwiło specjalnie, że prawie co roku awansuje. Kłopoty zaczęły się w momencie, kiedy pan L. został „dużym psem”, czyli podinspektorem. Na domiar tego rozeszły się pogłoski, że ma szanse zasiąść na fotelu komendanta wojewódzkiego w pobliskim dużym mieście. Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego mieli dość niewyraźne miny aresztując kolegę, ale służba nie drużba i pan Piotr wylądował w pudle, w którym przez kilka miesięcy musiał posłusznie merdać ogonem na polecenie ludzi, którzy pagony mają wytatuowane na skórze, bo okazało się, że plotki o złym traktowaniu przez współwięźniów byłych policjantów są prawdziwe.

Jarosław Heller