ARCHIWALNE WYDANIE

12/2005 (232)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Lincz i klincz. Kilka miesięcy temu we Włodowie na Warmii paru mężczyzn zatłukło na śmierć Józefa C., znanego we wsi recydywistę. Zabili człowieka, który od wielu lat zaczepiał ich, nachodził, straszył, groził i nękał. Przypomniałem sobie pierwszy artykuł o tym głośnym później zdarzeniu, przeczytany w lokalnej gazecie - w momencie, kiedy wpadła mi w rękę inna notatka, tym razem w ogólnopolskim dzienniku. W malarstwie istnieje pojęcie kontekstu i często bywa, że zestawione przez artystę przedmioty pozornie bez związku, pochodzące nawet z innych światów, tworzą zupełnie nową jakość i wywołują niespodziewane uczucia u widzów. Chcę udowodnić, że podobnie rzecz ma się z tymi dwoma zabójstwami. Tym we Włodowie i drugim, w Skórzewie, gdzie Piotr J. w obronie własnej zastrzelił pijanego dziewiętnastolatka, który wtargnął do jego domu. Najpierw, przyjrzyjmy się tragedii w cichej wsi pomiędzy czystymi warmińskimi jeziorami, gdzie ludzie pozbawieni marzeń i poczucia bezpieczeństwa, po upadku pracodawcy, jakim był miejscowy pegeer, reagują na życie apatią lub agresją. Tego dnia Józef C. był wyjątkowo drażliwy i pobudzony. Zaczepił rodzinę W. i na oczach Marleny W. zranił nożem jej męża. Po pomoc do innych sąsiadów pobiegł sąsiad państwa W., rencista Piotr K. Po tym pierwszym incydencie, widząc powagę sytuacji, mieszkańcy Włodowa zadzwonili po policję w Dobrym Mieście. Dodatkowo Marlena W., wioząc męża do chirurga, zjawiła się w komisariacie w Dobrym Mieście osobiście. Na policjantach rana jej męża nie zrobiła wrażenia i odesłali kobietę z kwitkiem. Jeden z policjantów miał podobno powiedzieć, że gorsze rzeczy już widział. Pytanie rodzi się samo. Co by się stało, gdyby policja przyjęła wezwanie i interweniowała? Pewnie Józef C. po raz kolejny poszedłby za kraty i wieś by odetchnęła. A tak bierność policji, wzywanej później jeszcze kilka razy, rozzuchwaliła recydywistę Józefa C. do tego stopnia, że poczuł się bezkarny. Nie bał się już teraz niczego. Jak w amoku krążył po wsi. Wyzywał sąsiadów od najgorszych, groził im wywijając maczetą. I wtedy coś w ludziach pękło. Kilku mężczyzn zaczęło go gonić. Za cmentarzem, w krzakach, na skraju wsi mężczyźni dopadli Józefa C. Zaczęli go bić na oślep, a potem z coraz większą furią. Gdy było po wszystkim, zostawili go myśląc, że jest tylko ranny. Sami zadzwonili po policję i karetkę pogotowia. Policja tym razem nie zlekceważyła wezwania.

Krzysztof Kilijanek