ARCHIWALNE WYDANIE

2/2003 (198)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Czworonożni pupile. Niedawno szedłem warszawską ulicą, położoną co prawda w peryferyjnym, ale dość ruchliwym punkcie miasta. Było ładne, zimowe przedpołudnie, toteż wiele osób po prostu spacerowało. Niektóre - z psami, które szły przeważnie na smyczach, ale nie wszystkie. O dziwo, to te większe częściej biegały luzem. Mniejsze natomiast przejawiały więcej zadziorności. W takiej sytuacji o kolizje nietrudno. Raptem usłyszałem za plecami jazgot, potem rozległo się głuche warknięcie, ktoś przeraźliwie wrzasnął i rozpoczęła się głośna kotłowanina. Gdy odwróciłem się i spojrzałem w tamtą stronę, zobaczyłem białego bullterriera wczepionego w kark niedużego kundelka oraz parę osób krzyczących i miotających się wokół zwierzaków. Po chwili psy zdołano rozdzielić, ale kundelek broczył krwią, bo bullterrier o mało go nie zagryzł. Podczas rozdzielania skaleczył też dotkliwie jego właściciela, kilkunastoletniego chłopca. Chłopiec wyjął z kieszeni komórkę, zatelefonował i po paru minutach nadjechał samochód, który zapewne i psa, i jego pana odwiózł do lekarza. Tymczasem właścicielka bullterriera pospiesznie oddaliła się ze swoim pupilem, odprowadzana niechętnymi uwagami podenerwowanych świadków zdarzenia: "Jak można takie bydlę prowadzać bez kagańca i smyczy?", "Na taką to trzeba by wezwać policję!","Szczęście, że nie skończyło się gorzej..." Ano, właśnie, mogło przecież dojść do prawdziwej tragedii, jakich zdarzyło się już wiele, a pomimo to okazuje się, że niewiele one ludzi nauczyły.

Jacek Chudy