ARCHIWALNE WYDANIE

4/2000 (164)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Prawo i rzeczywistość. Mój znajomy, niejaki Marek W. był - właściwie to nadal jest - praworządnym obywatelem i w dodatku, jako taki, uważał iż w gruncie rzeczy zdecydowana większość rodaków jest mu podobna. Twierdził, że w porównaniu z innymi krajami w Polsce jest całkiem bezpiecznie, a policja wykonuje swe obowiązki dobrze. Zaliczał się do 7 procent Polaków pozostawiających na okres wyjazdu swoje mieszkanie bez lęku o włamanie. Znajdował się wśród 51 procent obywateli, którzy nie boją się samotnie poruszać w swojej okolicy po zmroku. Mimo, że tylko 13 procent mieszkańców naszego kraju wierzy w dużą skuteczność działania policji, on zawsze w dyskusjach podkreślał, jak trudną i niewdzięczną pracę mają "te biedne chłopaki" i utrzymywał, że jak na tak złe warunki - brak pieniędzy, wyposażenia, kiepskie płace, itp. - wywiązują się ze swoich zadań doskonale. Co więcej, jeśli ktoś w jego otoczeniu stykał się z naruszeniem prawa, on zawsze namawiał go, by zwrócił się do policji, bo przecież od tego jest i musimy mieć do niej zaufanie. Jednym słowem - mój znajomy należał do rzadkiego u nas gatunku optymistów w kwestii funkcjonowania organów ścigania. Dlaczego wspominam o postawie Marka W. w czasie przeszłym? Nie, mój znajomy nie umarł. Tylko ostatnio jego poglądy podlegają ewolucji, i to niestety na niekorzyść. Jest to niekorzyść bezpośrednia dla niego, a pośrednia dla policji i przepisów prawa. Bo do tej pory Marek W. był teoretykiem. Tak mu się w życiu złożyło, że podczas ostatnich kilku miesięcy stał się praktykiem. Na skutek trzech zdarzeń, które go dotknęły, doświadczył na własnej skórze bezduszności obowiązującego prawa, a także poznał pracę funkcjonariuszy od podszewki i to bardzo go do nich zniechęciło, podważając wiarę w skuteczność ich działań.

Alina Barcz