ARCHIWALNE WYDANIE

4/2005 (224)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Twarz na szkło. Ona i on leżą w łóżku. On czyta gazetę. Ona modną książkę. Głośny trzask przerywa sielankę. Rycerz wypada z łoża, po drodze z nocnej szafki wyjmuje rewolwer i pędzi bronić swej ukochanej. Pif, paf i jest po wszystkim. Happy end. Amerykański film. To samo u nas. Zmęczeni pracą w trzech firmach, zapadamy w sen natychmiast, a jeżeli nie, to hałasy u Kiepskich za ścianą zagłuszą wszelkie trzaski. Gdybyśmy jednak coś usłyszeli, to nie ma po co sięgać do szafki, bo nasze kolejne podanie o zezwolenie na posiadanie broni zostało odrzucone kilka dni temu przez policyjnego psychologa. Według niego tylko wariat chce mieć broń w tak spokojnym kraju jak Polska. To nie Ameryka. Teraz już poważnie opowiem, jak wygląda to u nas. Dzwonek do drzwi. Za nimi stoi znana od lat osoba. Otwieramy szeroko, zapraszamy do środka i wtedy pada pierwszy cios. Po nim następne, które - jak wynika z zeznań sprawców - są "zadawane dla pewności". Potrzeba tej pewności jest tak duża, że niekiedy bliscy mają problem z ustaleniem tożsamości ofiary. Ludzie ginąc nie mają czasu na stawianie zbyt wielu pytań, ale my w imieniu ofiar możemy przynajmniej jedno postawić: gdzie popełnili błąd? Skoro otoczyli się murem, ustawili budkę dla ochrony, założyli kamery i domofony, obili drzwi blachą, umieścili kamerę nad drzwiami wyposażonymi w drogie zamki? Otóż każde z tych tragicznych wydarzeń, a o nich za chwilę, miało banalnie prosty powód, którego ofiary nie były w stanie przewidzieć. Ten paradoks znakomicie za każdym razem wykorzystały tzw. gazety brukowe, podnosząc swe nakłady, gdy w słowach dramatycznych opisywały ludzką tragedię, która spowodowana została dobrocią, naiwnością czy chęcią pomocy drugiemu człowiekowi. Statystyki policyjne notują rocznie kilkanaście zabójstw dokonanych przez osoby dobrze i bardzo dobrze znane ofiarom. Na mnie największe wrażenie zrobiła śmierć starego człowieka, którego udusiła opiekunka, sowicie zresztą przez niego wynagradzana.

Tomasz Kwapich