ARCHIWALNE WYDANIE

5/2004 (213)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Spirala strachu. Zatelefonowała do mnie znajoma, mieszkająca w niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski. Zapytała: "Jak żyjecie po 11 marca? Jak można dzisiaj żyć w wielkim mieście, szczególnie w stolicy, bez strachu?". Zapytała, czy nie boję się jeździć tramwajem, metrem, chodzić do kina, teatru, po zakupy do supermarketów. Czy nie boję się o swoich bliskich, pracujących w oszklonych wysokościowcach, spotykających się w pubach, modlących w kościołach. I czy w ogóle możliwe jest przebywanie w wielkomiejskich skupiskach ludzkich bez towarzyszącej stale obawy, bez histerycznej podejrzliwości i paraliżującego lęku? Na koniec powiedziała: "Wiesz, po raz pierwszy w życiu cieszę się, że mieszkam w takiej dziurze, jak moje N." Tak, ja też się boję. Podobnie jak wszyscy czytający gazety, słuchający radia, oglądający telewizję. Bo i nie sposób się nie bać, gdy każdego dnia atakują naszą wyobraźnię dramatyczne doniesienia o rosnącym zagrożeniu, nieuchronności zamachów terrorystycznych, nieprzygotowaniu służb ratowniczych i ogólnie braku bezpieczeństwa. Media prześcigają się w tworzeniu makabrycznych scenariuszy prawdopodobnych aktów terroru, roztaczając koszmarne wizje i mnożące liczbę potencjalnych ofiar. Każdego dnia dowiadujemy się, jakie to nowe publiczne miejsce może stać się obiektem straszliwego ataku i jak bardzo jesteśmy wobec niego bezbronni. Dodatkowo, ową medialną histerię podsycają czasami niezbyt przemyślane wypowiedzi niektórych znanych osób. Zamiast racjonalizować zagrożenie, a tym samym sprowadzać społeczne myślenie o nim do właściwych proporcji, wpadają z jednej skrajności w drugą - to bagatelizując całkowicie groźby mogącej się wydarzyć tragedii, to znów zwielokrotniając je niewspółmiernie do stanu faktycznego. W świadomości odbiorców tworzy się zamęt i zamiast lękać się mniej, czujemy coraz większy niepokój.

Ewa Kozierkiewicz-Widermańska