ARCHIWALNE WYDANIE

5/2007 (249)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

W zaparte. Marcin ma prawie osiemnaście lat i bardzo kochającego ojca. Pewnego dnia, w supermarkecie, został przyłapany przez ekspedientkę na próbie wyniesienia w kieszeni czekolady. Kobieta najpierw poprosiła młodzieńca, żeby po prostu zapłacił za czekoladę. Kiedy jednak ten w odpowiedzi tylko warknął coś niecenzuralnego i odpychając ją zamierzał opuścić sklep, ekspedientka oznajmiła, że w takim razie zmuszona jest zawołać ochronę. Wtedy rozwścieczony rzucił się na nią z pięściami, wrzeszcząc, że zabije jak psa. Zanim podbiegli dwaj ochroniarze i obezwładnili chłopaka, uderzona pięścią w głowę kobieta leżała już nieprzytomna na ziemi. Przybyła na miejsce policja zawiozła młodego bandytę do komisariatu, gdzie niebawem dojechał również – wezwany pilnie – jego ojciec. Kiedy się dowiedział, że synowi grozi nawet do 10 lat więzienia, zrobił policjantom karczemną awanturę. – Złodzieja i bandytę chcecie zrobić z dzieciaka tylko dlatego, że przez roztargnienie nie zapłacił za jedną głupią czekoladę! – wykrzykiwał kochający tatuś. – A ta baba sama się potknęła, kiedy on szedł właśnie do kasy zapłacić. To wszystko jest nieprawda i nie damy się wrobić! A zatem: nieprawdą było to, co widzieli bezpośredni świadkowie zajścia, a także poturbowana ekspedientka oraz lekarze, którzy w szpitalu przywracali jej świadomość... Jarosław L. po czterech latach małżeństwa uznał, że nie da się dłużej wykorzystywać przez pazerną i godzącą w jego poczucie niezależności żonę, która zamiast nim, zajmowała się wyłącznie dwójką ich małych dzieci. Wyprowadził się z domu do innej damy, którą dosyć szybko wyposażył w nowe, także podwójne potomstwo, aby już po dwóch latach uznać, że i ona nie docenia jego zalet. Tym razem przeniósł się do mamusi, od urodzenia wpajającej mu, że jest stworzony do spraw wielkich i pięknych, a przyziemnymi problemami codziennej egzystencji niech zajmują się inni. Jednak i u mamusi zbyt długo nie zagrzał miejsca, wynosząc się tym razem w nieznane, nie zostawiając ani adresu, ani pieniędzy. Nie tylko nie zostawił, ale i zabrał wszystkie, które zakochana w synku mamusia zdołała przez życie całe zaoszczędzić. Po kilku latach odnalazł się u boku trzeciej partnerki, a właściwie odchodząc od niej w przekonaniu, że sama jest sobie winna zachodząc w ciążę i rodząc mu kolejne dziecko. W tym jednak przypadku Jarosław L. przeliczył się, gdyż kobieta nie zamierzała potulnie znosić swojego losu. Odnalazła swoje poprzedniczki, z którymi solidarnie doprowadziła do skazania za uporczywe niepłacenie alimentów pięciokrotnego tatusia. Ten jednak wciąż twierdzi, że kobiety są same sobie winne, a i dzieci najprawdopodobniej nie są jego. Podporę duchową ma teraz jedynie w mamusi, która wybaczyła mu kradzież i z mizernej emerytury wysyła mu do więzienia paczki.

Ewa Kozierkiewicz-Widermańska