ARCHIWALNE WYDANIE

6/1999 (154)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Cena bezpieczeństwa. Jeszcze dziesięć lat temu Nowy Jork w powszechnej opinii uchodził za najbardziej niebezpieczne miasto na świecie. Tamtejsi policjanci powiadali, że to nie miasto ale wielka kloaka, do której z najdalszych zakątków Ameryki spływają wszystkie brudy. Kolejni burmistrzowie okazywali się bezsilni, policja nie umiała zapanować nad rozlewającą się falą przestępstw, a statystyki były każdego roku bezlitosne: rosła nie tylko liczba zbrodni, ale przede wszystkim tych drobniejszych przestępstw, które są prawdziwą zmorą dla przeciętnych obywateli: rozbojów, włamań do mieszkań, kradzieży samochodów czy wymuszania na ulicach i w metrze drobnych okupów od przechodniów. Na przeciwnym biegunie tej listy najniebezpieczniejszych miast świata przodowała Moskwa, jako metropolia legitymująca się znikomymi wskaźnikami wszelkiej przestępczości. Ówczesne, "socjalistyczne" statystyki należało oczywiście traktować nieufnie, ale każdy, kto odwiedzał przed laty stolicę ZSRR musiał zauważyć obowiązującą tam dyscyplinę społeczną, a nawet, co tu ukrywać - karność. Natomiast dzisiaj, po niespełna dziesięciu latach "budowania kapitalizmu i demokracji" na czoło listy najniebezpieczniejszych miast wysunęła się tamta bezpieczna Moskwa. Ta wielka metropolia jako żywo przypomina dzisiaj Chicago z lat prohibicji, uliczne strzelaniny są na porządku dziennym, człowiek wyglądający na cudzoziemca, tzn. elegancko i dostatnio ubrany, nie powinien po zmroku pokazywać się na ulicy.

Adam Borkowski