ARCHIWALNE WYDANIE

6/2005 (226)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Terror małolatów. Muszę się przyznać, że jestem kolekcjonerką scenek rodzajowych. Zbieram je dosłownie wszędzie i zawsze, można powiedzieć: odruchowo. Są wśród nich obrazki podpatrzone na ulicy, w sklepach, urzędach, kinach, restauracjach i gdzie tam tylko się trafi. Moja pamięć utrwala je z fotograficzną dokładnością; mam ich w prywatnych zbiorach całe mnóstwo. Kolekcja oczywiście stale się powiększa. Niedawno przybył jej nowy, ciekawy eksponat i on właśnie zainspirował mnie do napisania tego tekstu. Wspomnianą scenkę zarejestrowałam w całkiem banalnych, zdawałoby się, okolicznościach. Zajechałam mianowicie samochodem w miejsce, w którym bardzo często (to ważny szczegół!) bywam. Jest to niewielkie osiedle, strzeżone przez profesjonalnych ochroniarzy. Zadbane, zielone, urokliwe, spokojne i bezpieczne. Chociaż niezupełnie, bo te dwie ostatnie cechy od pewnego czasu są mocno nadwyrężone. Konkretnie - od momentu, gdy zagnieździł się tam mały sklep spożywczy pod szyldem znanej sieci handlowej z wesołym płazem w logo. Płaz jest taki radosny, bo chyba nader często spożywa napoje wyskokowe. Ma na to czas codziennie, w świątek piątek, od szóstej rano do jedenastej w nocy. Podobnie klienci owego sklepiku, którzy schodzą się tam z całej okolicy, by kupować niemal wyłącznie alkohole - z tanim wińskiem i piwem na czele. Niestety, sporo wśród nich młodzieży, która ze swojej natury jest niecierpliwa, więc zwykle "obala" nabytki w najbliższej okolicy sklepu, jeszcze na terenie osiedla. Nie trzeba chyba dodawać, że śmieci przy tym, wrzeszczy, klnie i rozrabia grubo ponad miarę. Zdarza się, że młodzież ta jest agresywna wobec Bogu ducha winnych ludzi, że poszczuje swoim groźnym psem, że uszkodzi zaparkowany opodal samochód. Interwencje mieszkańców ani ochrony nie pomagają. Wzywane od czasu do czasu wyższe instancje, czyli straż miejska i policja udają, że nie ma problemu - co najwyżej spisują protokół, i dalej nic z tego nie wynika. W tych sprzyjających okolicznościach terror smarkaczy narasta.

Alina Barcz