ARCHIWALNE WYDANIE

8/2003 (204)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Eurosławojka. Kiedyś, kiedyś, w okresie międzywojennym miarą naszego zbliżania się, a właściwie powrotu do Europy była prosta konstrukcja drewniana do załatwiania fizjologicznych potrzeb - od nazwiska ówczesnego premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego popularnie zwana "sławojką". Dziś, w dobie wymyślnej glazury, pozłacanych kranów i jacuzzi to zestawienie wydaje się nie na miejscu. A jednak! Otóż, niedawno pewna mieszkanka naszej Polski C (tak nazywano tę część kraju w latach urzędowania wspomnianego wyżej premiera) postanowiła wejść do Europy z nowym kibelkiem - pardon - toaletą. Pomogła jej w tym jesienna wichura, która zburzyła starą, drewnianą "sławojkę". Wystarczyło do domu dobudować kawałek muru, pokryć to ładnym kolorowym daszkiem, do środka dać trochę glazury i już czuło się powiew Europy. Szczęście jednak trwało krótko. Nadzór budowlany uznał inwestycję za samowolę i nakazał rozbiórkę. Na nic się zdały błagalne pisma o odroczenie egzekucji przynajmniej do wiosny, bo jak wywieźć szambo przy dwudziestostopniowym mrozie? Urzędnik bezdusznie podtrzymał decyzję kierując się, tu cytuję: "długoterminową prognozą pogody, która zapowiadała łagodny styczeń i temperatury powyżej zera". Jak się sprawdziła, odczuliśmy na własnej skórze. Inny rodak, który do głosowania w referendum na "tak" namówił nie tylko żonę, ale i brata noszącego znany wszystkim krawat w biało-czerwone paski, w poniedziałek po historycznym wydarzeniu dowiedział się, że jego domu nie ma, bo... nie prowadzi do niego żadna ulica. Tę absurdalną decyzję wydał sąd, posiłkując się opinią biegłego, któremu ustalenie faktu nieistnienia drogi zajęło, bagatela, równe trzy lata, gdyż sporządzanie ekspertyz to w obecnej sytuacji dla niego, znów cytuję, "tylko hobby po godzinach innych zajęć". Dodam, że całej sprawy może by i nie było, gdyby nie... droga faktycznie istniejąca od lat, po której i TIR by się przemknął.

Tomasz Kwapich