ARCHIWALNE WYDANIE

1/1998 (2)

SPIS TREŚCI

od redakcji

Czarne owce. Wszyscy pamiętamy sławną fraszkę Kochanowskiego o szlachetnym zdrowiu, bowiem rzeczywiście na tym łez padole nie mamy nic cenniejszego. Gdy zawodzi zdrowie, przestają się liczyć pieniądze, sława, zaszczyty i wszelkie inne dobra, a zaczynamy myśleć wyłącznie o szybkim i szczęśliwym powrocie do dobrej formy. Oddajemy się wtedy w ręce lekarzy, którzy z racji swojej wiedzy, umiejętności i doświadczenia potrafią pomóc nam przezwyciężyć chorobę. Zapewne każdy z nas ma różne doświadczenia wynikające z kontaktów z lekarzami. Wiemy, że wśród ogółu medyków są świetni, uznani i wspaniali, wykonujący swój zawód z wielkim poświęceniem, oddaniem i rzetelnością. To są ludzie, którzy do stanu lekarskiego trafili z prawdziwego powołania, z autentycznej potrzeby niesienia pomocy bliźnim. My, pacjenci uważamy zresztą, że taka postawa lekarza wobec chorego jest jakby jego obowiązkiem, moralnym nakazem wynikającym z powołania. Chcemy wierzyć, że zawód lekarza to coś więcej niż tylko jedna z wielu profesji, że to służba dla dobra bliźniego. Tak bowiem w społecznym odczuciu postrzegany jest ten zawód, notabene uznawany za jeden z najbardziej prestiżowych i w związku z tym lokowany na najwyższych miejscach w społecznej hierarchii wartości. Tak się jednak składa, że wśród lekarzy - zresztą jak w każdej dużej zbiorowości - oprócz jednostek wybitnych, wyrastających ponad przeciętność, znajdziemy zwykłych, ale solidnych i rzetelnych "rzemieślników" (i tych jest z reguły znaczna większość) oraz takie osoby, które do zawodu trafiły chyba z przypadku, czyli mówiąc oględnie minęły się z powołaniem.

Ewa Kozierkiewicz-Widermańska