ARCHIWALNE WYDANIE

4/2013 (65)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Tropem policyjnych zagadek. Trzyosobowa załoga statku rzecznego „Łoś”, o numerze bocznym K-19, po całym dniu pracy na Wiśle powoli zbliżała się do portu na krakowskim Zabłociu. Był mroźny wieczór, szóstego stycznia 1999 roku. Do brzegu brakowało zaledwie 100 metrów, gdy nagle silnik jednostki zakrztusił się, na chwilę nienaturalnie zwiększył obroty, po czym zgasł i zapadła cisza. Dla kapitana jednostki było to sporym zaskoczeniem. Próbował kilka razy uruchomić silnik, ale nie przyniosło to efektu. Statek przed kilkoma miesiącami przeszedł planowy przegląd i jak do tej pory nie sprawiał większych kłopotów. Co zatem było przyczyną nagłej i niespodziewanej awarii? Dzięki silnemu nurtowi wody dopłynęli jednak do portu, gdzie zdecydowali, że dopiero za dnia wyjaśnią przyczynę nagłej awarii. Okazało się, że w wał śruby wkręcił się jakiś przedmiot, konsekwencją czego było unieruchomienie silnika. Mechanik, który wrócił na mostek kapitański, był blady jak ściana. – Panie kapitanie, w śrubę wkręcił się kawałek ludzkich zwłok… – wyjaśnił zdenerwowanym głosem. Niestety, nie był to makabryczny żart, ani pomyłka. W mechanizm napędowy pchacza „Łoś” K-19 zostały nawinięte elementy ludzkich zwłok – poszarpana tkanka. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach rozkładającego się ciała. O makabrycznym znalezisku kapitanat portu natychmiast powiadomił oficera dyżurnego krakowskiej policji. Kilkanaście minut później na nabrzeżu stało kilka policyjnych radiowozów i karetka pogotowia. Ze wstępnych oględzin fragmentów ciała wynikało, że jest to skóra z przedniej części korpusu, bez tkanek kostnych z widocznym pępkiem i fragmentami owłosienia łonowego. Przy kawałkach ciała odnaleziono ponadto resztki białego stanika, granatowo-brązowej koszuli, kawałek wełnianego swetra oraz spodnie z drobnego sztruksu w kolorze granatowym…

Krzysztof Kilijanek