To, gdzie masz ochotę pojechać? – zapytał z galanterią.

Po krótkim przywitaniu postanowili pojechać do Krakowa. Centrum miasta, mimo późnej pory, tętniło życiem. Roman wręczył Dorocie plik pieniędzy skradzionych pracodawcy.

– Chodź zaszalejemy w knajpach. Możesz zamawiać, na co masz ochotę – zachęcał dziewczynę.

Nie mieli problemu ze znalezieniem czynnej restauracji. Zamówili ciepłe dania. Co jakiś czas Roman zostawiał Dorotę samą przy stoliku. Szedł wówczas do baru.

– Panie barman. Daj pan setę, tylko szybko – wołał do barmana. Kieliszek z wódką wychylał jednym ruchem, po czym wracał do stolika. W ten sposób wypił dość sporo.

Dorota nie zorientowała się jednak, że jej partner popijał alkohol. Po wyjściu z knajpy spacerowali po starym mieście. W końcu postanowili pojechać do Wieliczki. Wrócili do samochodu. Roman, choć był na mocnym rauszu siadł za kierownicą. Jednak miał duże problemy z prowadzeniem auta. Myliły mu się kierunki, skrzyżowania. Dłuższy czas krążyli po pustych o tej porze ulicach Krakowa. Tuż przed godziną siódmą rano zmęczony Roman wjechał na czerwonym świetle na skrzyżowanie. Mężczyzna usiłował hamować, ale stracił panowanie nad kierownicą. Uderzył w słup lampy ulicznej, po czym auto przewróciło się i dachowało. Całe szczęście nie jechali zbyt szybko. Oboje wyczołgali się z odwróconego do góry kołami samochodu. Dorota siadła na krawężniku nieopodal roztrzaskanego Opla i rozpłakała się. Roman sprawdził, że nic jej nie jest i odszedł szybkim krokiem. Po chwili podszedł do niej przypadkowy przechodzień.

– Co ci jest? Jesteś ranna? – dopytywał obcy mężczyzna.

Dorota jedynie pokręciła przecząco głową. Kilka minut później na skrzyżowaniu pojawił się radiowóz. Policjanci zajęli się roztrzęsioną pasażerką. Okazało się, że nastolatka nie odniosła poważnych obrażeń. Funkcjonariusze pytali ją o kierowcę samochodu, ale dziewczyna nie wiedziała, co się z nim stało.

– Odszedł gdzieś – płakała.

Policjanci przeszukali auto. W schowku znaleźli pakunek owinięty folią. Było w nim ponad 6 tysięcy złotych. W bagażniku leżały dewocjonalia.

 

Zbrodnia w hotelu

W tym samym czasie w hotelu w niewielkiej miejscowości w województwie świętokrzyskim, małżonkowie Alicja i Jan C., sprzedawcy dewocjonaliów, usiłowali skontaktować się Ignacym W. W tym dniu mieli razem pojechać do stolicy. Zaniepokojeni zauważyli, że na hotelowym parkingu nie ma samochodu Ignacego W. Stukali też do drzwi pokoju, w którym mieszkał wraz z pracownikiem. Nikt nie odpowiadał.

– Nie wyjechałby bez nas. Przecież wie, że nasz samochód jest zepsuty. Co się mogło stać? –zastanawiała się Alicja C.

Usiłowali dodzwonić się na numer komórkowy Ignacego W., ale nie odbierał telefonu. W końcu dodzwonili się do żony sprzedawcy dewocjonaliów. Ewa W. była bardzo zaniepokojona zniknięciem męża.

– Dziś jeszcze z nim nie rozmawiałam. Miał jechać razem z wami. Sprawdźcie jeszcze raz w pokoju. Może zasłabł – martwiła się żona.

Małżonkowie jeszcze raz udali się do pokoju Ignacego.

Chyba ktoś leży na podłodze. Źle to wygląda – zaalarmował Jan C., który zaglądał do pokoju przez dziurkę od klucza.

– Biegnij na portiernię po zapasowy klucz. Może rzeczywiście coś się przydarzyło Ignacowi – przyznała jego małżonka.

Kilka minut później mężczyzna wrócił z zapasowym kluczem. Bez trudu otworzył drzwi. Z niepokojem oboje weszli do środka. Na dywanie w pokoju ktoś leżał. Był przykryty kołdrą, spod której wystawała tylko goła, sina stopa. Jan C. uniósł kołdrę.

– Boże! To Ignac! On nie żyje – krzyczała Alicja C.

Małżonkowie nie mieli wątpliwości, że ich znajomy nie żyje, bowiem Ignacy W. leżał w kałuży zakrzepniętej krwi.

– To morderstwo. Trzeba wezwać policję. Wychodzimy stąd natychmiast, żeby nie zniszczyć śladów – szybko nakazał Jan C.

Wezwany lekarz pogotowia mógł tylko stwierdzić zgon Ignacego W.

Nie żyje od kilku godzin – wstępnie ocenił lekarz.

Policjanci zauważyli, że w pokoju nie ma portfela i dokumentów tożsamości zamordowanego. Znaleźli za to zakrwawiony tłuczek do mięsa oraz nóż, którym prawdopodobnie posłużył się zabójca. Od początku pierwszym i jedynym podejrzanym o ten okrutny mord był pracownik zabitego – Roman J.

 

Bez skruchy i przeprosin

Jeszcze tego samego dnia Roman J. wpadł w ręce policji. Zatrzymano go pijanego w sztok w Krakowie. Miał ponad 3 promile alkoholu. W jego kieszeni znaleziono dokumenty na nazwisko Ignacego W. Po wytrzeźwieniu usłyszał zarzut – zabójstwa pracodawcy. Przyznał, że chciał zabrać pracodawcy pieniądze i samochód.

< 1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]