Bartosz wyjechał z Polski w 2011 roku. Miał 25 lat i nie widział dla siebie miejsca w ojczyźnie. Kiedy skończył studia, zderzył się z rzeczywistością
13 czerwca 2019

Uświadomił sobie, że w kraju nie ma zapotrzebowania na takich jak on, świeżo upieczonych absolwentów wydziału politologii na bydgoskim uniwersytecie.
Jeszcze kilka dni przed wylotem do Holandii, trzymał w jednej ręce bilet na samolot, a w drugiej propozycję podpisania umowy o pracę na stanowisku „konserwatora powierzchni płaskich” w jednym z marketów. Stał przed wyborem – albo zostanie pomywaczem podłóg, albo rzuci wszystko, by spróbować szczęścia za granicą. Długo się nie namyślał.
Nowe perspektywy
Jego pierwszym przystankiem był Tilburg. Niewielkie holenderskie miasto spodobało mu się, ale też szybko zaczęło mu się tam nudzić. Po przepracowaniu 3 miesięcy na stanowisku pomywacza w jednym z pubów, wyjechał do Amsterdamu. W metropolii słynącej z różnorodności, tolerancji i coffee shopów postanowił urządzić się na dobre. W pierwszym roku pobytu poznał dziesiątki Polaków, Holendrów i przedstawicieli wielu innych nacji. Średnio co 3 miesiące zmieniał też pracę – zaczynał w hurtowni tulipanów, skończył w budzie z fast foodem prowadzonej przez Turka o imieniu Selim. Wciąż jednak czuł niedosyt, wiedząc, że wszystkie te dorywcze prace, jakie wykonywał, nie przybliżają go do spełnienia snu o bogactwie, a przynajmniej godnym i komfortowym życiu.
Bartosz chciał coś zmienić, a gdy nadarzyła się okazja, skorzystał z niej. Czy była to dobra decyzja? Jakie poniósł konsekwencje? Odpowiedź znajdziesz w tekście Adama Wernera opublikowanym w czerwcowym „Detektywie”.
Więcej interesujących tematów kryminalnych znajdziesz w najnowszym wydaniu „Detektywa” nr 6/2019 dostępnym w sprzedaży do 17 czerwca 2019 roku, a także w wersji elektronicznej do kupienia TUTAJ oraz w wersji do słuchania dostępnej TUTAJ.