Był listopadowy wieczór, dochodziła godzina 21. W pewnym momencie w przedsionku komisariatu w Z. pojawiło się dwóch mężczyzn…
2 lutego 2019
Pierwszy był dobrze po czterdziestce, drugi był młodszy, ale o ile? Nawet trudno było powiedzieć, bo młodzieniec wyglądał tak, jakby był obezwładniony przez tego pierwszego.
Oficer dyżurny czekał aż podejdą do niego i wyjaśnią cel wizyty…
– Rabuś, bezczelny rabuś, próbował mnie okraść, ale trafiła kosa na kamień. Tego gagatka udało mi się schwytać, drugi niestety uciekł. Pewnie nie będziecie mieli problemu z jego zatrzymaniem – starszy z mężczyzn trochę nieskładnie zaczął swoją opowieść.
– Spokojnie, proszę opanować nerwy i powiedzieć dokładnie o co chodzi? – Mokronowski próbował dowiedzieć się trochę więcej szczegółów.
– Oczywiście, wszystko opowiem, tylko zajmijcie się tym gów… to znaczy chłopakiem. Nazywam się Janusz Mączyński. Przed kilkoma minutami ten człowiek z jakimś wspólnikiem napadli na mnie. To stało się na ulicy Matejki. Wracałem spokojnie do domu, miałem do przejścia jeszcze jakieś pół kilometra. Tamta okolica nie należy do bezpiecznych, wieczorem raczej nikt tam nie spaceruje bez powodu. W pewnym momencie z bocznej ulicy, to znaczy Paderewskiego, wyszło dwóch mężczyzn. Szli naprzeciwko mnie, mieli kaptury naciągnięte na głowy. Kiedy zrównali się ze mną niespodziewanie mnie zaatakowali. Jeden z nich zaczął mnie okładać metalową rurką, którą miał schowaną pod skórzaną kurtką, drugi próbował wyrwać mi portfel znajdujący się w tylnej kieszeni moich spodni. Ale chłopcy źle trafili. Od kilkunastu lat trenuję samoobronę i nie z takimi dawałem sobie radę. Jednego kopnąłem z całej siły w goleń, tak że krzyknął z bólu, drugi dostał w nos, na tyle celnie, że upadł na ziemię. Chyba zrozumieli, że to nie przelewki. Ten pierwszy salwował się ucieczką. Nie próbowałem go gonić. Wyglądał trochę jak inteligent, nosił okulary w cienkich oprawkach. Przyznaję, że trochę zmylił mnie ten wygląd, ale nie dałem się smarkaczom obrabować. Tego z rozbitym nosem podniosłem z ziemi i przyprowadziłem do was. Początkowo wił się jak piskorz, ale mocniej chwyciłem go za ramię. Pewnie bez problemu dowiecie się od niego, kto był wspólnikiem.
Napastnikiem zatrzymanym przez Janusza Mączyńskiego, okazał się 20-letni Mariusz Konecki, notowany już w przeszłości w kronikach policyjnych za kradzieże i chuligaństwo. Od razu wskazał na wspólnika, którym miał być jego rówieśnik – Paweł Górzyński.
Komisarz Podolski, któremu zlecono prowadzenie tej sprawy, pół godziny później był już w mieszkaniu Górzyńskiego. Drzwi otworzył mu domniemany drugi sprawca rozboju. Kiedy usłyszał cel wizyty policjanta stanowczo zaprzeczał…
– To jakieś kosmiczne nieporozumienie. Nie mam związku z żadnym napadem – zapewniał gospodarz mieszkania.
– A co pan robił dzisiaj wieczorem?
– Byłem na długim spacerze w parku miejskim. Pewnie będzie pan pytał o alibi. Niestety, boję się, że nikt nie będzie mógł potwierdzić mojej wersji. Nie spotkałem nikogo znajomego, ale biorąc pod uwagę późną porę i deszczową pogodę nie jest to chyba dla pana zaskoczeniem…
– Niestety, będzie pan musiał pofatygować się ze mną na komisariat. Jest pan zatrzymany – głos policjanta był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu.
– Dobrze, zabiorę tylko okulary, bo mogą się przydać. Jak was znam, nie obejdzie się bez podpisywania różnych dokumentów.
Po kwadransie komisarz Podolski i Paweł Górzyński byli w budynku policji. Jedną z czynności było okazanie podejrzanego Januszowi Mączyńskiemu.
– Czy poznaje pan tego drugiego napastnika? Czy to on zaatakował pana metalową rurką?
– Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Nie przyglądałem mu się, kiedy zadałem mu cios nogą. Zresztą widziałem go tylko prze ułamek sekundy. Było prawie ciemno, do najbliższej latarni było przynajmniej sto metrów. Nie chciałbym nikogo oskarżać, by nie mieć potem wyrzutów sumienia – tłumaczył się lekko zakłopotany Janusz Mączyński.
Sprawa wyglądała na trudną do rozwikłania. Komisarz Podolski, oprócz oskarżenia Koneckiego, który wydał kompana nieudanego napadu, nie miał żadnych dowodów jego winy. I wtedy przyszło mu do głowy ważne spostrzeżenie.
– Tę noc spędzi pan razem z nami. Myślę, że za kilka godzin będę miał jednoznaczny dowód pana winy. Niestety, muszę jeszcze trochę poczekać! – powiedział zaskoczonemu Górzyńskiemu.
Co komisarz miał na myśli? Dlaczego, dopiero za kilka godzin, będzie miał dowody winy Pawła Górzyńskiego?
Rozwiązanie zagadki kryminalnej na kolejnej stronie.