Czy komisarz Nowaczyk podjął słuszną decyzję i zatrzymał żonę pana Romanowskiego pod zarzutem zabójstwa męża?
4 stycznia 2020

Sobotnie popołudnie nadkomisarz Nowaczyk spędził na uniwersytecie. Nie jako student (ach, przypomniało mu się 5 młodzieńczych lat spędzonych na wydziale prawa), ale jako wykładowca na zajęciach koła naukowego kryminalistyki.
Jego opiekunem była szwagierka, dlatego nie mógł odmówić jej prośbie, by co pewien czas wpadał na spotkania ze studentami i poopowiadał im o kulisach policyjnego rzemiosła.
To miało być pierwsze z serii zaplanowanych spotkań.
– Wiesz, zależy mi na tym, by to nie były suche opowieści na podstawie literatury – zachęcała go kilka dni wcześniej. – Nasza biblioteka pęka w szwach i każdy zainteresowany tą tematyką na pewno znajdzie coś dla siebie. Mamy ambitne cele: doskonalenie umiejętności ujawniania i zabezpieczania śladów, rozszerzenie wiedzy kryminalistycznej, uczestnictwo w różnego rodzaju konferencjach naukowych. To jednak wszystko teoria, zarówno mi, jak i studentom, brakuje kontaktów z praktykami zawodu. Wierz mi, niełatwo ich znaleźć. Rozmawiałam już z kilkoma twoimi kolegami po fachu, ale nikogo nie udało mi się namówić. Może mógłbyś wpaść co jakiś czas. Na wielkie honorarium nie ma co liczyć, ale zrewanżuję się niedzielnym obiadem.
– Tym ostatnim mnie przekonałaś. A że dobrze gotujesz, to umowa stoi – Nowaczyk zgodził się wystąpić jako wykładowca w szkole wyższej.
W tamto sobotnie popołudnie postanowił zrobić sprawdzian, chcąc przekonać się, czy studenci, być może kryli się wśród nich przyszli adepci wydziałów dochodzeniowo-śledczych, potrafią krytycznie i samodzielnie myśleć.
– Przypomina mi się sprawa pewnego zabójstwa, z którym miałem do czynienia pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia – rozpoczął swe opowiadanie nadkomisarz. – Byłem wtedy o ponad dwadzieścia lat młodszy, dopiero co skończyłem szkołę oficerską w Szczytnie. Późnym wieczorem zostałem wezwany do domu państwa Romanowskich. Gospodarz był autorem książek kryminalnych, które sprzedawały się w sporych, jak na tamte czasy, nakładach. Drzwi otworzyła mi zapłakana wdowa. To ona kilkanaście minut wcześniej zawiadomiła nas o samobójstwie męża. Ekipa dochodzeniowa zabrała się za swoją pracę. Przyjrzałem się denatowi. Zwłoki Marcela Romanowskiego opierały się górną połową ciała na blacie biurka. W okolicach skroni widoczna była strużka krwi, która po martwym ciele spływała na stół. Z poręczy biurka zwisał kabel z mikrofonem. Na dywanie leżały kartki papieru zapisane jakimiś notatkami. Wróciłem do salonu, do siedzącej tam pani Romanowskiej, i poprosiłem, by opowiedziała o dramacie, który rozegrał się w ich mieszkaniu.
W tym momencie Nowaczyk sięgnął do notatek, sporządzonych wtedy podczas rozmowy, by odtworzyć każdy szczegół.
– Zjedliśmy kolację, mąż poszedł do gabinetu, aby nagrać na magnetofon kasetowy zarys swojej nowej powieści – opowiadała przed 20 laty Jadwiga Romanowska. – Ja w tym czasie siedziałam w pokoju i oglądałam wiadomości w programie pierwszym telewizji, a potem pogodę. To był taki codzienny rytuał. Byliśmy sami. Mamy dwójkę dorastających dzieci, które akurat poszły do kina. Słyszałam przez drzwi głos mojego męża mówiącego do mikrofonu. Cały czas coś dyktował. W pewnym momencie padł strzał. Wbiegłam do gabinetu. Tego widoku nie zapomnę do końca życia. Marcel leżał przy biurku, obok niego pistolet, mikrofon wypadł mu z ręki i zwisał na kablu, niemal dotykając podłogi.
Nowaczyk odłożył sporządzone dawno temu notatki i z pamięci kontynuował opowieść.
– Przerwałem na chwilę tamtą rozmowę. Podszedłem do biurka denata, włączyłem magnetofon i rzeczywiście przekonałem się, że na taśmie nagrane są jakieś notatki. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Wróciłem do salonu i podjąłem decyzję o zatrzymaniu jego żony pod zarzutem zabójstwa męża.
– A teraz, drodzy państwo – nadkomisarz spojrzał przenikliwym wzrokiem – mam do was krótkie, acz zasadnicze pytanie: czy miałem ku temu podstawy?
Rozwiązanie zagadki kryminalnej na kolejnej stronie.