Czy można się zakochać we własnym szefie? Oczywiście, że można, ale czy to aby na pewno dobry pomysł? Przekonała się o tym Karolina P.
12 listopada 2018
Bardzo często ofiarami stalkingu są osoby znane. Okazuje się jednak, że może wydarzyć się także odwrotna sytuacja. Nie mówimy tutaj o osobie znanej na całym świecie, czy w Polsce, ale określonych regionach naszego kraju.
Mirosław R. był rozpoznawalną osobą w jednym z powiatów województwa podlaskiego. Swego czasu mówiło się o nim jako o kandydacie na wójta. Ostatecznie nie został nim, ale i tak cieszył się uznaniem lokalnej społeczności. Wiosną 2010 roku, Mirosław R. wybrał się na imprezę z okazji dni miasta. Spotkał tam 30-letnią Karolinę P. Kobieta była na festynie z córeczką. Wpadła mu w oko. Tak zrodził się romans. Niedługo potem parę zaczęły łączyć także sprawy zawodowe, ponieważ 45-letni wówczas Mirosław zatrudnił kobietę w swojej firmie.
Karolina P. szybko pożałowała swojej decyzji. Mirosław R. okazał się wyjątkowo natrętnym człowiekiem. Zmuszał ją do codziennych spotkań:
– Był wulgarny, a do tego wystawał pod oknem mojego domu i o wszystkim chciał decydować. Był namolny i z każdym dniem coraz bardziej mnie osaczał – mówiła później kobieta.
Zrodzone szybko uczucie, równie prędko zgasło. Kobieta miała dosyć namolnego adoratora. Wiedziała jednak, że jeśli zostanie na miejscu, nie pozbędzie się go ze swojego życia. Dlatego w 2011 roku rozwiązała umowę o pracę, zmieniła numer telefonu i wyjechała do Belgii. Myliła się jednak myśląc, że w ten sposób uwolni się od natręta. Mężczyzna zdobył numer jej telefonu i wysyłał SMS-y. Pisał też maile. Wyznawał w ich swoje gorące uczucie, błagał aby wróciła i została jego żoną (zapominał chyba, że cały czas pozostawał w związku małżeńskim z inną kobietą!). Zapewniał też, że o nic nie będzie musiała się martwić: zajmie się nie tylko nią, ale także jej córką.
Karolina nie chciała mieć z nim nic do czynienia, więc nie odpowiadała na wiadomości.
Wystraszyła się, kiedy zaczęły przychodzić pierwsze SMS-y z groźbami. Mirosław pisał, że zna jej adres i zamierza odwiedzić. Zapowiadał też, że zepsuje wesele jej brata, które miało się odbyć w najbliższym czasie.
– Twierdził, że jeśli do niego nie wrócę, to w rodzinnym mieście nie będę miała czego szukać, bo zadba o to, aby moja reputacja została odpowiednio zniszczona. Potem znów wyznawał miłość i znowu groził – opowiadała Karolina P.
Kiedy Mirosław R. zorientował się, że jego metody nie działają, zaczął wysyłać wiadomości do znajomych Karoliny, a nawet do jej matki. Często były to wulgarne treści. Wtedy miarka przebrała się i mężczyzna stanął przed sądem, oskarżony o uporczywe nękanie, osaczanie i dręczenie.
– Byłem zakochany i zrozpaczony, kiedy wyjechała. Wcześniej stale zapewniała mnie o swojej miłości i gorąco namawiała do rozwodu z żoną – tłumaczył przed sądem Mirosław R.
Wyjaśnienia oskarżonego bezkrytycznie przyjęto. Mężczyznę uznano wprawdzie winnym, ale ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu, umorzono postępowanie na 2 lata próby.
– Rzadko zdarzało się w mojej praktyce zawodowej, by sąd tak łagodnie potraktował sprawcę gróźb karalnych – stwierdziła po rozprawie prokurator.
Karolina P. domagała się dla swojego dręczyciela kary więzienia w zawieszeniu i 36 tys. zł odszkodowania.
Kobieta wyznała, że Mirosław R. cały czas się z nią kontaktuje, ignorując sądowy zakaz. Obrońca mężczyzny zaprzeczał tym słowom, twierdząc, że jego klient zrozumiał swój błąd i nie kontaktuje się z Karoliną P.
Prokuratura złożyła apelację, w której domagała się dla oskarżonego kary więzienia w zawieszeniu. Sąd okręgowy przyznał rację prokuraturze i uchylił wyrok. Jednak po kilku miesiącach zapadło identyczne orzeczenie: warunkowe umorzenie na 2 lata. Do tego zakaz jakichkolwiek kontaktów z pokrzywdzoną i zakaz zbliżania się do niej na odległość mniejszą niż 5 metrów – co akurat nie będzie trudne, ponieważ wystraszona kobieta nadal mieszka w Belgii.
Anna Pacuła