Słyszał głosy, które kazały mu zabijać. Nie wdawał się w sentymentalne szczegóły. Sam, jego władca, żądał wyłącznie krwi młodych kobiet – cz. 2/6
29 marca 2018

Wszedł na trawnik. Coś zabełkotał, co brzmiało jak pytanie o drogę – przypominała sobie Donna. – Patrzę, a facet sięga za pasek spodni i wyciąga rewolwer!
Donna nadal walczyła z pękiem kluczy do drzwi, splątanych w jej kieszeni z innymi przedmiotami, gdy na widok wycelowanego w nią rewolweru niemal straciła przytomność. Los dziewczyn wydawał się już być przesądzony.
I wtedy zaczął do nas strzelać – opowiadała Donna w śledztwie. – Więc najpierw był strach i krzyk, a potem straszliwy ból.
* * *
Pierwsza padła Joanne. Pocisk z Bulldoga trafił ją w dolną część kręgosłupa. Donna miała więcej szczęścia. Otrzymała postrzał w szyję, lecz pocisk ominął jej kręgosłup o kilka milimetrów. Obie rany mogły być śmiertelne. Dla mnie ciągle był to jakiś upiorny film – wspominała Donna. – Początek: idę, stoję, rozmawiam. Raptem gorący cios i lecę w krzaki, które ojciec posadził pod domem.
Dziewczyny nie mogły już usłyszeć serii wystrzałów, które napastnik oddał w okna domu rodziców Joanne. Były ciężko ranne, w ogromnym szoku, w stanie zagrażającym ich życiu. Posypało się szkło, przez rozbite okna wpadł zimny powiew listopadowej nocy. Wszyscy zerwali się z łóżek i wybiegli na ulicę. Charles, piętnastoletni brat Joanne, poszedł śladem krwawej ścieżki i natrafił na dwie ciężko ranne dziewczyny, leżące w krzakach pod oknami domu. W panice pobiegł w stronę drzwi wejściowych: Tato, tato, coś strasznego przydarzyło się Joanne i Donnie. Ktoś do nich strzelał!
Cztery minuty później nadjechały pierwsze karetki pogotowia i wozy patrolowe policji. Nad dziewczynami ułożonymi na noszach pochylali się lekarze, policjanci, rodzice.
Mój Boże! Padłaś ofiarą jakiegoś szaleńca! Otrzymałaś straszny postrzał! – krzyczała Catherine DeMasi, matka Donny.
Mamo, proszę, nie pozwól mi umrzeć!… – szeptała Donna.
W Long Island Jewish Hospital wyszła na jaw prawda o losie dziewcząt. Z tej nocnej strzelaniny jedna z nich miała wyjść niemal cało, zaledwie z traumatycznymi śladami na psychice. Była to Donna: pocisk nie uszkodził jej systemu nerwowego. Natomiast rana postrzałowa w kręgosłup Joanne wyrządziła nieodwracalne szkody. Dziewczyna straciła władzę w nogach i do końca życia została skazana na wózek inwalidzki.
Komandos po bitwie
Dawid Berkowitz uciekał z miejsca akcji z poczuciem spełnionego obowiązku. Siedząc bezpiecznie za kierownicą Forda czuł się znów jak bohater powracający w wozie bojowym do bazy. Nieważne, że polem bitwy były uśpione ulice ogromnej aglomeracji, z ludźmi podążającymi do domów, a bazą – jego marne mieszkanie w tej wielkomiejskiej dżungli. Dawid przywłaszczył sobie prawo do wielkości. Choć przed chwilą strzelał do bezbronnych, kilkunastoletnich dziewcząt, czuł się jak komandos, jak członek grupy do zadań specjalnych, który zgładził groźnego przeciwnika. Nikt go nie ścigał, lecz na wszelki wypadek nie spuszczał oka z lusterka wstecznego i przewijał w swej wyobraźni ten krótki film z wydarzeń ostatnich kilkunastu minut.
Wszystko znów odbyło się z precyzją i bez problemu. Trzymał je na celowniku, jeszcze nie do końca przekonany, że tak wspaniale zapanuje nad ich losem. Doprowadził je do strachu i to już była połowa sukcesu. Potem nacisnął na spust. Zaledwie dwa razy i za każdym z tak doskonałym rezultatem! Dziewczyny, jedna po drugiej, zwaliły się w krzaki ze schodów, wiodących do bezpiecznego schronienia. „Pięknie” spadały w dół, właśnie tak, jak on tego chciał. Wszystko odbyło się tak, jak odbyć się powinno – cieszył się Dawid, przewijając przed oczami ten niekończący się zapis sukcesu.
Cała ta poświąteczna noc już od początku zapowiadała się jako czas kolejnego zwycięstwa. Zwycięstwa? Nad czym? Tego akurat Dawid nie był całkowicie pewny, lecz tajemne moce pchały go do walki. To będzie noc polowania. Zapowiada się świetna noc na polowanie – mówił do siebie, gdy wychodził z domu starannie oglądając się, by zgubić potencjalnego wroga, idącego jego tropem. Potem spokojnie poszukiwał celu.
* * *
– Zobaczyłem te dwie dziewczyny. Stały w grupce przyjaciół, lecz już się żegnali. Zostałem sam na sam z moim celem – zdawał relację Berkowitz, gdy dwa lata później nieukrywał żadnego szczegółu swych ówczesnych myśli i działań. – Potem musiałem znaleźć miejsce do zaparkowania. Zajęło to parę minut. Wróciłem szybko na miejsce akcji i w momencie, gdy chowałem się za słupem latarni, te dziewczyny poszły w stronę domu. Zacząłem się skradać za nimi. Dostrzegły mnie i przyśpieszyły. Nie ukrywałem już swych zamiarów; one uciekały, ja za nimi biegłem. Gdy przeciąłem jezdnię tuż za ich plecami, wbiegły po schodach na betonowy podest i dopadły drzwi najbliższego domu. Byłem tuż-tuż za ich plecami. Pamiętam nawet, co miały na sobie: jedna z nich płaszcz rozmiaru trzy czwarte i wysokie buty z cielęcej skóry, a druga – białą kurtkę z imitacji futerka i niebieskie dżinsy. I długie włosy blond.
– Wszystko odbywało się według planu. One uciekały w strachu, ja biegłem za nimi. Wbiegłem na trawnik przed tym domem, do którego drzwi jedna z nich próbowała dopasować klucz. Wszystko odbywało się w ciszy, nie licząc odgłosów bijących serc. Ja słyszałem swoje serce, a one? Na pewno tak. Wcale mnie nie bawiło, że tak się bały. Dobiegłem jeszcze bliżej i wtedy dla zmyłki próbowałem zadać im pytanie. Pytałem jak dojść gdzieś, czy po coś… Zrozumiały jednak, że moja obecność zagraża ich życiu. To miało się zdarzyć już za kilka sekund. Szarpały się z tymi drzwiami, gdy ja postanowiłem zakończyć akcję.
– Czy miałeś pewność, że chcesz je zabić? – pytał oficer śledczy.
– Tak, bez wątpienia tak. Dwa razy nacisnąłem na spust. Akurat w momencie, gdy znów odwracały głowy, by spojrzeć mi w twarz. Już na siebie nie patrzyliśmy. Tylko ja patrzyłem, jak one spadały z betonowej platformy w ozdobne krzaki. Jedna spadała w krzaki z lewej, druga z prawej strony”.
Coś jednak było ciągle nie tak. Dawid Berkowitz zakończył już polowanie. Jego ofiary krwawiły w krzakach, martwe albo dogorywające. Jednak dwa wystrzały to za mało na tak wspaniałą akcję. Dawid miał jeszcze kilka pocisków w swoim rewolwerze. Jeszcze dwa razy nacisnął na spust, celnymi strzałami tłukąc szyby w oknach domu rodziców Joanne Lomino i tym samym dając im zapowiedź ogromnego nieszczęścia.
Tadeusz Wójciak
Jesteś ciekaw jaki jest ciąg dalszy tej mrocznej historii? Już jutro zaprezentujemy trzecią część tekstu o Davidzie Berkowitzu, seryjnym mordercy znanym jako „Syn Sama”. Nie przegap!