Dwa samobójstwa, przedzielone odstępem 14 lat, były w rzeczywistości dwoma morderstwami. Potwierdziła się prawda o podwójnym życiu dentysty – cz. 6/6
6 maja 2018

Otwarcie pudła z materiałem dowodowym w sprawie Dolly Hearn nie obiecywało detektywom z biura szeryfa miasta Augusta żadnych rewelacji. W takich nastrojach zaczyna się niemal każdy nowy wgląd w „zimną sprawę”. Detektywi znaleźli plik starych fotografii zwłok denatki oraz jej mieszkania, raport lekarza medycyny sądowej oraz zeznania wraz z listą kilkunastu świadków, obecnie rozsianych po całej Ameryce. Zdawali sobie sprawę z kolejnej trudności: upływ czasu zacierał pamięć świadków. Niezrażeni nawarstwiającymi się trudnościami sporządzili na nowo listę poszlak wskazujących na ówczesnego studenta stomatologii, jako możliwego sprawcę zbrodni.
Lista była naprawdę długa i przekonywująca. Wszystkie fakty świadczące o zachowaniu Barta Corbina w 1990 roku wobec byłej dziewczyny nosiły znamiona przestępstwa: trzykrotne włamania; kradzież kota; skażenie szkieł kontaktowych lakierem do włosów; kradzież dokumentacji medycznej i protez sporządzanych na zaliczenie; trzy przypadki wandalizmu dotyczące samochodu.
Teraz, czternaście lat później, eksperci dostarczyli dowodów wykluczających samobójstwo, wykorzystując najnowsze zdobycze kryminalistyki, a zwłaszcza wiedzę o rozbryzgach krwi. Według na nowo wykonanych ekspertyz, Dolly Hearn nie mogła się zastrzelić sama. Strzał z rewolweru, dostarczonego przez jej ojca dla ochrony przed czyhającym złem, musiał oddać człowiek zagrażający jej bezpieczeństwu. Młoda kobieta, która w południe feralnego dnia odwiedziła na krótko Dolly, dostrzegła w łazience Barta Corbina. Zachowywał się jakby mu zależało na ukryciu swej tożsamości i obecności w mieszkaniu przyszłej ofiary.
Równolegle do śledztwa w Auguście trwało postępowanie śledcze prowadzone przez urząd szeryfa w hrabstwie Gwinnett w sprawie śmierci Jennifer Corbet. Współpracujący ze sobą detektywi z obu urzędów znajdowali coraz więcej podobieństw łączących tragedie dwóch kobiet Barta Corbina. W obu przypadkach starannie pracował on nad skonstruowaniem swego alibi, fabrykując dowody rzekomo szczerej troski, wpierw o Dolly, a potem o Jennifer. W pierwszym przypadku sporządził nagranie na automatycznej sekretarce, wyrażając ubolewanie, że nie może zabrać swej byłej dziewczyny na kolację. W drugim pozostawił swój dziennik, w którym zaprezentował się, jako szczerze kochający mąż, ulegający rozkapryszonej i seksualnie rozdokazywanej żonie tylko po to, by walczyć o jej uczucie.
Decydujące rozdanie
Bart Corbin bez większego niepokoju obserwował wysiłki dwóch grup śledczych z dwóch odległych od siebie rejonów stanu Georgia. Odmawiał złożenia zeznań. Od początku śledztwa w sprawie śmierci Jennifer, zachował postawę niesłusznie posądzanego, pogrążonego w żałobie wdowca. Od dnia aresztowania przez grupę śledczą z Augusty traktował swych prześladowców z arogancją człowieka o niesplamionym wizerunku, cierpiącego za błędy niesprawnych policjantów. Miał teraz na usługi dwóch wybitnych prawników z Atlanty, najlepszych obrońców chętnie podejmujących trudne sprawy, odnoszących na salach sądowych spektakularne zwycięstwa, nagłaśniane następnie przez media na cały kraj.
Człowiek podejrzewany o zastosowanie przestępczego sposobu na pozbycie się dwóch ważnych w jego życiu kobiet, wierzył w swoją przewagę nad wymiarem sprawiedliwości. Upozorowanie dwóch samobójstw było jego receptą na zbrodnię doskonałą. Nie zamierzał się poddawać i nie tracił nadziei na szybkie odzyskanie wolności wraz z dobrym imieniem.
Jego obrońcy utwierdzali go w tym przekonaniu. Zanosiło się na dobre widowisko na sali sądowej, którego wynik był już niemal przesądzony, rzecz jasna – na korzyść ich klienta. W obu przypadkach brakowało bezpośredniego dowodu winy.
Barta Corbina nic nie wiązało z miejscem znalezienia zwłok wpierw Dolly, a po czternastu latach – Jennifer: ani odciski palców, ani DNA, zaś zeznania świadków można było bez trudu podważyć. To prawda: Bart złożył Dolly krótką wizytę i jej znajoma widziała go w jej łazience, lecz wyszedł z mieszkania byłej dziewczyny, gdy nic nie wskazywało na to, że wkrótce stanie się ono sceną samobójstwa. Natomiast w noc samobójstwa Jennifer pił w towarzystwie kolegów i spał do rana w domu brata. A że sąsiad zeznał, że około drugiej w nocy słyszał znany sobie dobrze odgłos silnika jego samochodu, przyjeżdżającego i odjeżdżającego spod domu w dość krótkim odstępie czasu? Sąsiad mógł się mylić. Słyszał tylko dźwięki, lecz nie był w stanie zeznać, czy widział wówczas Barta i jego samochód.
Świadomość tych słabych stron aktu oskarżenia poprawiała nastrój. Jednak Bart Corbin i jego pewni siebie obrońcy nie byli w stanie przewidzieć, nad czym wciąż, niemal dniem i nocą, pracuje oskarżenie. A detektywi z urzędu szeryfa hrabstwa Gwinnett szukali dowodu, który mógłby bez cienia wątpliwości powiązać osobę podejrzanego z miejscem śmierci jego żony. Czas uciekał, zbliżał się termin rozprawy. Mogli ją przegrać. Tak, Bart Corbin mógłby nadal żyć na wolności i być może unieszczęśliwiać kolejną kobietę, gdyby nie uporczywość detektywów w szarpiących nerwy wysiłkach rozwiązania zagadki pistoletu kaliber 38, znalezionego przy zwłokach Jennifer Corbin.