Dwaj przyjaciele, byli ministranci i synowie z głęboko patriotycznych, zamożnych kalifornijskich rodzin, próbowali znaleźć sposób na sukces cz. 4/6
22 czerwca 2019
Ostatnia czynność z jego codziennej rutyny służbowej polegała na porannym zebraniu przeciętnie około 60 informacji teleksowych przeznaczonych dla szefostwa kompanii TRW oraz rezydentów CIA. Sporządzał kilka kopii, a jedna z nich wędrowała na stos podobnych dokumentów do szafki z kodowym zamkiem. Zawartość tej szafki mielono na pulpę dopiero po upływie roku. Dokumenty te były sporządzane otwartym tekstem, więc każdy posiadający do nich dostęp miał wgląd do rocznej porcji tajnej korespondencji pomiędzy różnymi komórkami amerykańskiego wywiadu.
* * *
Chris był jednym z zaledwie sześciu pracowników posiadających dostęp do „Czarnego Sejfu” i dopuszczonych do jego tajemnic. Stanowili oni dość dziwną mieszaninę osobowości, pokrętnych losów i karier. Nikt nigdy by ich nie podejrzewał, że to właśnie oni stoją na straży największych tajemnic wielkiego mocarstwa. Najciekawszym z nich był Gene Norman, lekko łysiejący Murzyn, emerytowany żołnierz marines, chętnie snujący wspomnienia ze swoich przygód w Wietnamie. Gene od razu przylgnął do Chrisa i już w pierwszym tygodniu pracy w „Czarnym Sejfie” uraczył go kilkoma historiami o różnej skali znaczenia. Pochwalił się udziałem w zbiorowym gwałcie na młodej wietnamskiej wieśniaczce, na oczach męża poniewieranej kobiety, unieruchomionego przez żołnierzy wyczekujących w kolejce. Ostrzegł przed Laurie Vicker, jedyną kobietą w załodze sejfu, która choć otyła, brzydka i oficjalnie zaręczona, nie przepuszcza żadnemu chętnemu mężczyźnie. Wreszcie snuł z rozmarzeniem plany okradania „Czarnego Sejfu”.
Chrisowi z przerażenia mocniej biło serce, gdy Gene Norman z niewiarygodną lekkością i bez cienia strachu zastanawiał się, kto by lepiej płacił za tajemnice: Rosjanie czy Chińczycy? Chris kilka razy zdobył się na odwagę i z całą ostrożnością podsuwał temat: czy dałoby się wynieść choć jeden dokument, przy tym całym systemie kontroli na ich codziennej drodze do sejfu? Gene śmiał się na to i pobłażliwie klepał go po plecach:
– Popracujesz tu dłużej, to sam się przekonasz, jakie to byłoby łatwe…
I miał całkowitą rację. W miarę upływu pierwszych tygodni Chris ze zdumieniem poznawał zupełnie inne tajemnice sejfu, nie mające nic wspólnego ze szpiegostwem. Ponieważ „Czarny Sejf” był miejscem niedostępnym nawet dla szefów kompanii TRW System, jego sześcioosobowa załoga znalazła w nim świetne warunki do uprawiania bujnego życia towarzyskiego. Jeszcze przed południem pękała pierwsza butelka. O tej porze najlepiej wchodziła wódka z sokiem pomarańczowym. Po południu obowiązywał mocny likier miętowy, a czasem czerwone wino lub koktajle na bazie meksykańskiej tequili, sporządzane w blenderze do mielenia dokumentów. W imprezach, na które zapraszano godnych zaufania przyjaciół spoza sejfu, Chris był najmłodszy, toteż on biegł do sklepu, gdy w butelkach pokazywało się dno. Alkohol wnosił do „Czarnego Sejfu” w teczce lub w pudełku. Strażnicy grzecznie wymieniali z nim pozdrowienia i nie skontrolowali go ani razu.
Zapaść i lot w dół
Wiosną 1975 roku Daulton Lee znów znalazł się pod wozem. Lawina kłopotów potwierdziła, że narkotykowy biznes przynosi tylko na krótko ułudę finansowego sukcesu i osobistego szczęścia, po czym następuje zapaść i lot w dół, na samo dno. Najpierw padł ofiarą częstego w tych kręgach przekrętu: wyłożył 10 tysięcy dolarów, a wspólnik zniknął z towarem. Potem nastąpiła niespodziewana dewaluacja peso, na czym Daulton stracił kolejne kilka tysięcy dolarów w oszczędnościach ulokowanych w meksykańskich bankach. Tak mocne uzależnienie od heroiny i kokainy również powodowało szybkie topnienie jego oszczędności. Na konsumpcję własną wydawał tygodniowo pięćset dolarów.
Najgorsze dopiero miało nadejść.
W połowie marca Daulton wraz ze swym wspólnikiem imieniem Patrick dostali się pod obserwację wyjątkowo zdolnego i operatywnego agenta brygady narkotykowej. Tajniak o wyglądzie i stylu bycia typowego dilera szybko zaskarbił sobie ich zaufanie i od razu zamówił dwa funty czystej kokainy. W dniu przeprowadzenia transakcji pojawił się w towarzystwie plutonu agentów i zaskoczył Daultona przy stole pełnym sortowanych właśnie wszystkich możliwych rodzajów narkotyków.
Patrick wyskoczył z piętra wybijając sobą okno i raniąc szkłem policjantów obstawiających dom.
Daulton nawet nie próbował ucieczki. Aresztowany poszedł od razu na korzystny układ ze swoim prześladowcą. W zamian za zredukowanie poręczenia majątkowego z 15 tysięcy do zaledwie 500 dolarów oraz za śmiesznie niską sankcję („obecność w miejscu gdzie palono marihuanę”…) zgodził się zostać donosicielem, penetrującym dla policji doskonale znane sobie środowisko.
Rzecz jasna, poszedł na to wyłącznie dla ratowania własnej skóry. W głębi duszy nigdy nie zamierzał być donosicielem, choć przecież był nimi otoczony ze wszystkich stron. Toteż gdy „jego” agent polecił mu rozpracowanie wybitnego prawnika oraz gracza zawodowego footballu, w życiu prywatnym mocno zaangażowanych w przestępczą robotę, Daulton postanowił ratować się ucieczką. Na decyzję o ukryciu się w Meksyku wpłynęła dodatkowo wiadomość, że sędzia w Los Angeles zamierza odwiesić mu wykonanie kary za pierwsze przestępstwa sprzed czterech lat. Przecież złamał zasady zwolnienia warunkowego, już dwukrotnie dając się złapać z narkotykami. Tym razem nie chodziło o areszt typu „przedszkole”. Daultonowi groziła odsiadka w więzieniu stanowym, w znienawidzonym przez niego piekle rządzonym przez gangi, sadystów i homoseksualistów.
Chris nie musiał więc przekonywać kolegi do współpracy w sprzedawaniu zasobów swego sezamu. Tym razem Daulton zgłosił się do niego z własnej inicjatywy i przypomniał o propozycji sprzed kilku miesięcy. Chris miał już w domu kilkanaście kart szyfrowych, przemyconych z „Czarnego Sejfu”. Wyprawiając Daultona z misją do ambasady radzieckiej w Mexico City dał mu tylko jedną kartę i krótki list napisany na maszynie: „W załączeniu jest karta szyfrowa z komputerów Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Jeśli chcecie wejść do interesu, przekażcie szczegóły memu kurierowi”.
Od tego momentu nic już nie mogło powstrzymać szaleńczego biegu wydarzeń. Tego wieczoru obaj – jak to wśród szpiegów bywa – nadali sobie pseudonimy: Sokół i Bałwan. Pierwszy z nich – nadwrażliwy idealista, wyznawca zasady równości wszystkich ludzi, przeciwnik wojny w Wietnamie, rozczarowany aferami w rządzie i polityką swego kraju. Drugi – prymitywny narkoman, nierób z ambicjami milionera i playboya, dla spełnienia tych ambicji gotowy sprzedać duszę diabłu, a co dopiero jakieś karty szyfrowe obcemu wywiadowi. Dwaj młodzi ludzie o tak odmiennych osobowościach zawiązali partnerstwo w niebezpiecznej grze. Gdzie miało ich to zaprowadzić?
Tadeusz Wójciak
Na kolejną część tej historii zapraszamy już jutro. Nie przegap!