Dzieła sztuki to jedna z najlepszych i najpewniejszych inwestycji. Wizja niezłego zarobku sprawia, że rynek fałszerzy dzieł sztuki rozwija się w zastraszającym tempie!
17 sierpnia 2017
Dzieła sztuki to świetna inwestycja, szczególnie w czasach kryzysów i niepokojów na świecie. Pewnie dlatego obroty w tej branży należą w ostatnich latach do rekordowo wysokich!
Tylko w 2014 roku wyniosły one piętnaście miliardów dolarów i były trzykrotnie wyższe niż dziesięć lat temu! Z jednej strony coraz częściej dochodzi do transakcji liczonych w dziesiątkach milionów dolarów, z drugiej – powstają nowe muzea i galerie; szczególnie w Azji, Ameryce Południowej i na Bliskim Wschodzie. Wielkie pieniądze sprawiają, że jak nigdy rozwija się rynek fałszerzy dzieł sztuki. Ba, podrabiane są już nie tylko konkretne obrazy, ale nawet ekspertyzy potwierdzające ich rzekomą autentyczność. Inna rzecz, że ten proceder jest stary jak świat.
Już w starożytnym Egipcie, kilka tysiącleci przed naszą erą, podrabiano talizmany z wizerunkami skarabeuszy – owadów czczonych jako bóstwo.
Święty żuk od najdawniejszych czasów byt tam czczony i uznawany za najdoskonalszy amulet. Takie „magiczne” talizmany były wytwarzane z fajansu lub drogich metali, noszono je w celu przyciągnięcia pomyślnego losu. Ponieważ nie każdego było stać na oryginał, sprytni „artyści” zaczęli sporządzać podróbki rzekomo poświęcone przez kapłanów faraona. Z kolei Chińczycy na masową skalę fałszowali wyroby porcelanowe sygnowane znakiem dworu cesarskiego. Początkowo kopie wykonywano jako wyraz szacunku dla kunsztu dawnych mistrzów, jednak rychło proceder ten przekształcił się w zwykłe, ordynarne oszustwo na masową skalę. W średniowiecznej Europie podrabiano obiekty kultu religijnego, obrazy, relikwie. Fałszerze pracowali nierzadko na zlecenie duchownych, królów i władców. Plagiatorami byli niekiedy nawet wielcy artyści, choć w tamtych czasach nie uważano takiej twórczości za przejaw oszustwa.
Ludzie epoki Odrodzenia z podziwem i uznaniem odnosili się do talentu artysty, który potrafił stworzyć dzieło dorównujące np. rzeźbom antycznym. Za przykład niech posłuży przypadek genialnego artysty, Michała Anioła, który jako niespełna 20-letni młodzieniec wyrzeźbił posążek „Śpiącego Kupidyna”. Rzeźba została wykonana na wzór antyczny, więc za namową jednego z młodych Medyceuszy, Michał Anioł postanowił spatynować ją, tak jakby przeleżała w ziemi przynajmniej piętnaście wieków. Tak spreparowane dzieło sprzedał za niewielką kwotę pewnemu handlarzowi, który następnie wywiózł je do Rzymu i sprzedał śpiącego bożka miłości kardynałowi Rafaelowi Riario.
Michał Anioł, przebywający wówczas we Florencji, nie ukrywał jednak, że to on jest autorem „Śpiącego Kupidyna”. W ten sposób „zareklamował” swoje artystyczne możliwości i dał się poznać szerszemu ogółowi jako wspaniały rzeźbiarz. Mistyfikacja z „Kupidynem” zaowocowała zaproszeniem go do Rzymu, gdzie w latach późniejszych stworzył genialne dzieła, podziwiane do dzisiaj. Wiek XVI to również niebywały rozwój kopiarstwa obrazów. Andrea del Sarto namalował na zamówienie obraz w stylu Rafaela, zaś Rubens na zlecenie wysoko postawionych osobistości, upiększał i poprawiał obrazy innych malarzy. Z usług fałszerzy i kopistów chętnie korzystali wielcy tego świata. Papież Klemens VII zamawiał kopie słynnych obrazów, które potem ozdabiały ściany Watykanu.
Dzisiaj w przeważającej większości chodzi tylko o zysk… choć trafiają się też pasjonaci, którym bardziej niż na pieniądzach zależy – co prawda na wątpliwej, ale zawsze – sławie i rozgłosie. To olbrzymi biznes. Przykładem niech będą obrazy Rembrandta. Jego spuścizna malarska szacowana jest przez historyków na 200 płócien… tymczasem w muzeach państwowych i galeriach prywatnych, tylko na terenie Stanów Zjednoczonych, znajduje się ich nie mniej jak dwa tysiące!
Od połowy lat sześćdziesiątych fałszowanie dzieł sztuki stało się prawdziwym przemysłem, na którym wyspecjalizowane gangi zarabiają setki milionów dolarów. Sprzyja im olbrzymia koniunktura, bo od kilku dziesięcioleci obrazy i dzieła sztuki w większości przypadków są doskonałą lokatą kapitału.
Nic dziwnego, że fałszerstwo stało się bardzo opłacalne. Dziesiątki młodych malarzy, bez nadziei na osiągnięcie sukcesu i sławy, chwytało za pędzel, aby przynajmniej materialnie odbić sobie niepowodzenia twórcze. Rzadko fałszuje się starych mistrzów, wymaga to bowiem mnóstwa wysiłku. Trzeba zdobyć stare drewno do blejtramów, stare płótno, mozolnie preparować farby, a także plamy, pęknięcia i inne cechy starości dzieła. O wiele łatwiejsi do podrabiania są mistrzowie współcześni – żyjący lub niedawno zmarli. Dlatego takim zainteresowaniem od trzech dziesięcioleci cieszą się m.in. Picasso, Kandisky, Chirico, Miro, Magritte. Sporym ułatwieniem dla fałszerzy jest fakt, że większość współczesnych artystów używa niemal tych samych farb, kredek, płócien. W przypadku współczesnych malarzy dochodzi jednak pewne niebezpieczeństwo: żyjący artysta, bądź też jego najbliższa rodzina, zawsze mogą zakwestionować falsyfikat. Na szczęście (dla fałszerzy), nie zawsze tak się dzieje. Kiedy w połowie lat 70. we Włoszech doszło na tym tle do kilku procesów sądowych, a dotyczyły one sędziwego, mającego wówczas prawie 90 lat, malarza Giorgio de Chirico, który kwestionował… autentyczność swoich prac. Pozwy te były oddalane przez sąd z uzasadnieniem, że sam artysta nie pamięta, co i kiedy namalował.