Gazety nazwały ją „łódzką Gorgonową”. Biorąc pod uwagę jej bezwzględność, w tym określeniu nie ma w tym żadnej przesady
14 czerwca 2018
Ciecierkiewiczówna i Gębalski, te dwa nazwiska oznaczają dla Łodzi taką samą tragedię, jaką dla Lwowa, a za nim dla całej Polski, zawarta była w dwóch innych nazwiskach: Gorgonowej i Zaremby. I tu, i tam kobieta, która zastąpiła nieletnim dzieciom matkę, a wdowcowi żonę, została po wielu latach wiernej służby odtrącona w sposób brutalny i bezwzględny – napisał dziennikarz „Expressu Wieczornego Ilustrowanego”.
Tragedia rozegrała się w domu przy ulicy Abramowskiej 41, w maju 1934 roku. O godzinie 7 rano, mieszkańców kamienicy obudził straszliwy krzyk i wołanie o pomoc, które dobiegało z mieszkania Franciszka Gębalskiego. Przerażeni hałasem sąsiedzi pobiegli do mieszkania Franciszka. Ujrzeli tam niesamowity widok. Na środku pokoju leżała nieprzytomna gospodyni Gębalskiego, Helena Ciecierkiewiczówna, która w ręku zaciskała jakąś buteleczkę. Na łóżkach, w okropnych boleściach, wił się gospodarz, jego 15-leni syn, Longin, i młodsza o 3 lata, córka Stanisława.
Franciszek Gębalski od kilku lat był wdowcem. Został z dwójką małych dzieci. Na szczęście dobrze zarabiał (był majstrem w zakładach przemysłowych Scheiblera i Grohmana) i stać go było na wynajęcie gosposi, która zajęłaby się nie tylko prowadzeniem gospodarstwa domowego, ale również opieką nad dziećmi.
Na stanowisku tym zatrudnił atrakcyjną niewiastę, Helenę Ciecierkiewiczównę. Po kilku miesiącach doszło między nią, a jej chlebodawcą do zbliżenia. Romans rozkwitał: wkrótce potem Ciecierkiewiczówna została oficjalną przyjaciółką Gębalskiego, będąc od tamtej pory nie tylko gospodynią i wychowawczynią dzieci, ale również nieformalną żoną Gębalskiego.
Przez kilka kolejnych lat nic nie zakłócało tego układu. Pan domu miał doskonałe stanowisko i dużo zarabiał. Problemy pojawiły się z najmniej spodziewanej strony. Gdy dzieci podrosły, zaczęły czynić ojcu wyrzuty, że żyje bez slubu z obcą kobietą, narażając się przez to na obmowy i kalając pamięć zmarłej matki.
Gębalski początkowo nie zwracał uwagi na słowa dzieci, ale z czasem zaczął się nad ich uwagami coraz częściej zastanawiać. Ciecierkiewiczówna przez ostatnie lata postarzała się, więc mężczyzna poznał pewną młodą i urodziwą niewiastę, w której się zakochał. Postanowił zerwać z dotychczasową gospodynią-kochanką, ożenić się z młodszą i dać wreszcie, jak się potem wyraził – matkę dzieciom.
Helena Ciecierkiewiczówna, na wieść o zamiarze Gębalskiego, dostała ataku szału. Miała ona zupełnie inne plany na przyszłość. Ugruntowała swoją pozycję towarzyską i była przekonana, że wreszcie uda się jej przekonać przyjaciela, aby pojął ją za żonę. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawiło się przed nią widmo bezrobocia i bezdomności. Nie miała bowiem żadnych wątpliwości, że przyszła młoda pani usunie ją z domu.
Nic dziwnego, że między nią, a Gębalskim coraz częściej dochodziło do sprzeczek. Kobieta płakała, spazmowała, tłumaczyła przyjacielowi, że po tylu latach wspólnego pożycia nie ma on moralnego prawa wyrzucać jej na bruk. Przekonywała, że kocha go i pokochała jego dzieci, którym starała się zastąpić zmarłą matkę.
– Jeszcze będziesz jako ślepiec wysiadywał pod kościołem i żebrał o pieniądze – groziła mu w obecności dzieci.
Mężczyzna był jednak niezłomny w swoim postanowieniu. Wprawdzie nie sprowadził narzeczonej do domu, ale wynajął jej mieszkanie naprzeciwko swojego i odwiedzał ją bardzo często, ku rozpaczy i oburzeniu Ciecierkiewiczównej.
Wtedy w głowie porzuconej kobiety zaświtała myśl o zemście na niewiernym przyjacielu, który postanowił porzucić ją po tylu latach i na jego dzieciach, które uważała za sprawców swojego nieszczęścia. Długo zastanawiała się nad tym strasznym projektem. Próbowała jeszcze wiele razy przekonać Gębalskiego, by zaniechał swoich planów. Wszystko jednak na próżno. Rankiem, 16 maja 1934 roku, postanowiła dokonać szaleńczego czynu. Kiedy cała rodzina pogrążona była jeszcze we śnie, wzięła przygotowaną butelkę z bardzo mocnym roztworem kwasu solnego i oblała Gębalskiego, jego syna i córkę. Zaraz po tym chciała popełnić samobójstwo, ale zabrakło jej na to odwagi. Straciła przytomność i padła na ziemię.
Wezwany lekarz pogotowia zajął się poparzonymi. Okazało się, że Gębalski odniósł obrażenia twarzy i tułowia, miał doszczętnie wypalone oczy. Syn Longin miał dotkliwie poparzoną twarz, a 12-letnia córka – ręce i stopy. Córce nałożono opatrunek na miejscu, zaś ojca i syna przewieziono do jednego z łódzkich szpitali. Ten pierwszy zmarł po kilku dniach w okropnych męczarniach, ten drugi stracił oko.
Ciecierkiewiczówna została natychmiast aresztowana i przewieziona do wydziału śledczego łódzkiej policji. Kiedy wyprowadzono ją stamtąd, wydobyła ukrytą pod ubraniem drugą buteleczkę z kwasem solnym i wypiła jego zawartość. Przewieziono ją do szpitala w Radogoszczu. Prosiła lekarzy by jej nie ratowali.
– Nie chcę dalej żyć, nie chcę stanąć przed ludzkim sądem – powtarzała wielokrotnie.
Na szczęście udało się ją uratować i mogła odpowiadać za swoje czyny. Przed sądem przekonywała, że początkowo chciała popełnić samobójstwo. Tamtego tragicznego poranka jednak w jej głowie pojawiły się szaleńcze myśli. Jeżeli sama ma umrzeć, to dlaczego tamci mają żyć?! Nikt już jej za to nie ukarze, nikt nie będzie jej czynił wyrzutów, jeśli pociągnie za sobą przede wszystkim Gębalskiego, a potem jego dzieci. I dlatego oblała całą rodzinę kwasem. Potem – jak mówiła – tak się przeraziła tego, co uczyniła, że straciła przytomność. Została skazana na 10 lat więzienia.
„Wierną mu była, a on ją odtrącił, choć go błagała przez łzy.” – śpiewał o „łódzkiej Gorgonowej” poeta ludowy i piosenkarz podwórkowy, Jan Liedke, opiewając dzieje tej nieszczęśliwej kobiety i gromiąc pamięć zmarłego Gębalskiego. Pewnego dnia usłyszał tę piosenkę brat zmarłego i oskarżył twórcę o szarganie jego pamięci. Sąd Okręgowy skazał Liedke na miesiąc aresztu w zawieszeniu na 2 lata.
Leon Madejski