Elżbieta znalazła w Sławku to, czego brakowało jej mężowi. A gdy kobieta znajdzie wielką miłość, jest gotowa poświęcić dla niej nawet ludzkie życie
11 kwietnia 2018
Elżbieta całymi latami wiodła żywot wiejskiej gospodyni, przykładnej żony i matki. W ciągu 15 lat małżeństwa z Pawłem dorobiła się czwórki dzieci, z czego trójka była już dorosła. Właśnie wtedy na swej drodze spotkała młodszego mężczyznę.
Właściwie widywała go już wcześniej, jako że oboje mieszkali w warmińskiej wsi R. koło Barczewa i byli nawet ze sobą daleko spokrewnieni. Elżbieta była siostrzenicą pewnego gospodarza, który uchodził za „przyszywanego” dziadka Sławomira O., u którego chłopak wychowywał się od czasu, gdy zmarła mu matka, zaś ojciec założył nową rodzinę. Można więc powiedzieć, że z Elą znali się od dziecka, a raczej od jego dzieciństwa. Jednak różnica wieku między nimi była tak duża, że kobieta nie zwracała na niego uwagi jako na mężczyznę. Łączyło ich niewiele więcej poza rodzinnymi kontaktami, wspólną robotą w polu czy rzadkimi spotkaniami przy świątecznym stole. Chłopak utrzymywał kontakty z jej dwiema starszymi córkami i synem, z którymi się kolegował.
Kawaler do wzięcia
Początkowo ani dzieciom, ani postronnym obserwatorom, a nawet mężowi Elżbiety nie przyszło do głowy, że dobiegającą czterdziestki kobietę połączy z młodym kawalerem jakieś silniejsze uczucie. Co prawda Sławek nie miał dużego powodzenia wśród rówieśniczek, ale na wsi taki kandydat do żeniaczki zawsze był w cenie. Może niezbyt rozgarnięty, tylko po podstawówce, ale dosyć przystojny, pogodny i chętnie pomagający innym, choć sam doświadczony przez życie.
Formalnie był na utrzymaniu „dziadków”, ale dzierżawił 12-hektarowe gospodarstwo rolne.
Takie to dwa równoległe życiorysy biegły monotonnie obok siebie, aż obie linie skrzyżowały się na przełomie 1998 i 1999 roku. Wtedy dwie dorosłe córki Elżbiety zaprosiły na zabawę sylwestrową w swoim domu Sławomira, a do stołu przysiedli się również ich rodzice. Ojciec dosyć szybko wypadł z gry, bo po wzniesieniu kilku toastów musiał jechać rowerem na nocny dyżur do kotłowni, a wówczas do Elżbiety dołączył Sławek, towarzysząc jej już do końca imprezy. Wtedy między nimi zaiskrzyło, aczkolwiek niespodziewane zauroczenie młodym sąsiadem kobieta złożyła na karb wypitego szampana. Miała wtedy 36 lat i mimo gromadki dzieci, które zaczęła rodzić jako 19-latka, wciąż mogła uchodzić za atrakcyjną, a jej wiotką kibić podkreślała sylwestrowa kreacja.
Poza małżeńskim łożem
Na początku 1999 roku takie myśli powoli zaczęły do niej docierać. Elżbieta wykluczała raczej romantyczną przygodę, o jakich czytała w książkach. Nie miała ani zawodu, ani nawet średniego wykształcenia, więc jak zawsze kierowała się intuicją. Ta podpowiadała jej, że lepiej twardo stąpać po ziemi, niż bujać w obłokach. Nawet tu, w tej zapyziałej wiosce na warmińskiej ziemi.
Na razie jednak życie toczyło się swoim rytmem, mąż spędzał noce na dyżurach w kotłowni albo popijał z kumplami. Wracał do domu, gdzie stawał się agresywny, wybuchowy, co i raz urządzał karczemne awantury… Nie zaniedbywał jednak obowiązków małżeńskich, o czym świadczyła liczba dzieci, z których troje pojawiało się na zasadzie „co rok to prorok”, a tylko czwarte odstawało wiekiem od poprzedniego o całe 9 lat. W domu się nie przelewało, niemniej Paweł przynosił wypłatę regularnie, uważając, że potrafi zadbać o rodzinę. Pracował, pił, robił dzieci, więc co mu można zarzucić?
– Wszystko mogłam znieść, ale nie jego pijaństwo i wybuchy agresji – opowiadała później podczas przesłuchania. Na trzeźwo obiecywał poprawę, ale na drugi dzień znów się napił, czepiał się z byle powodu, na przykład, że mam kochanka, co było kłamstwem, bo w tym czasie jeszcze nie miałam ze Sławkiem romansu. Całe 15 lat byłam przykładną żoną, a choć Sławek imponował mi swoim charakterem, początkowo nie myślałam o poważniejszym związku. Był ode mnie znacznie młodszy, no i nie wierzyłam, że mąż zechce dać mi rozwód. Gdy mu tylko o tym wspomniałam, odpowiadał, że prędzej mnie zniszczy niż da rozwód. I tak tkwiłam w potrzasku…