Wynajął 40-letniej Agnieszce pokój w swoim domku na Białołęce. Gdy nie zapłaciła czynszu, zaproponował seks. Nie chciała związku, więc pchnął ją nożem
19 lipca 2019

W domu jednorodzinnym na Białołęce Agnieszka zamieszkała 10 maja 2017 r. Wynajęła tam pokój z aneksem kuchennym i łazienką na parterze. Nie miała pracy, była kilka miesięcy po rozwodzie, były mąż nie płacił na czas alimentów. Pomagali jej rodzice. Oni zapłacili kaucję i pierwszy czynsz. Podobnie było miesiąc później.
– Gdy nie miała na czynsz, uprawialiśmy seks. Oboje byliśmy po rozwodzie, nasze dzieci się dogadywały. Pomyślałem, że moglibyśmy być razem – mówił Jan T. (rocznik 1959) przed sądem.
Ale Agnieszka tego nie chciała. Rozważała wyprowadzkę. Miała dosyć nękania.
– Widziałam SMS-y. Jednego dnia dostała ich aż 48. Wyzywał ją od szmat, potem nagle był miły, po paru dniach wyłączył jej ciepłą wodę – zeznawała Dominika, córka 40-latki. Opowiadała, że matka przestała chodzić w sukienkach: – By go nie prowokować. Widziała, że jest napalony.
Feralnego wieczora (27 lipca 2017 r.) Jan T. zorganizował grilla. Dzieci bawiły się w ogródku, Jan i Agnieszka pili piwo i wino, przez chwilę siedział z nimi Dominik, syn Jana. Około północy zostali sami…
Numer 112 wykręcił o godz. 1.10.
Lekarz pogotowia ratunkowego był na miejscu po 12 minutach, nieomal od razu stwierdził zgon kobiety.
Prokuratura uznała, że Jan T. zadał Agnieszce jeden cios „narzędziem, którego warunki mógł spełniać nóż”. Ostrze wbiło się na 9 cm, przebiło płuco i tętnicę pod obojczykiem.
– Oskarżony przedstawił kilka wersji przebiegu zdarzenia. Kobieta miała upaść na stół i nadziać się na sztućce bądź szklankę – biegli to wykluczyli. Raz miał widzieć upadek, raz mówił, że było ciemno. Innym razem powiedział, że był w domu i usłyszał huk. Jego wyjaśnienia są niewiarygodne, wewnętrznie sprzeczne, po prostu nielogiczne – oceniała sędzia Małgorzata Wasylczuk.
Jan T., gdy na początku lipca, wygłaszał mowę końcową, płakał i krzyczał:
– Nie wiem już, jak sąd przekonać, że to nie ja…
Pełnomocniczka córki zmarłej od razu zapowiedziała apelację, żądała dla oskarżonego kary dożywotniego pozbawienia wolności. Prokuratura wnioskowała o 25 lat więzienia, ale jeszcze przeanalizuje uzasadnienie wyroku.
Po trwającym 15 miesięcy procesie skazała Jana T. na karę 15 lat więzienia. Mężczyzna ma też zapłacić 50 tys. zadośćuczynienia córce zmarłej.
Wyrok nie jest prawomocny.
Źródło: www.warszawa.wyborcza.pl