Gdy państwo nie reaguje, ludzie potrafią wziąć sprawy w swoje ręce. Skutki bywają mniej lub bardziej tragiczne. Nie inaczej było w PRL-u
1 stycznia 2019

Dopiero we wrześniu 1979 roku znów zrobiło się o nich głośno za sprawą samobójstwa 18-letniej Marzeny B. Nikt tego nie wiedział na pewno, ale powszechnie powtarzana plotka głosiła, że dziewczyna została kilka dni wcześniej zgwałcona przez trzech mężczyzn z czerwonego fiata i nie mogąc poradzić sobie z tym traumatycznym przeżyciem, popełniła samobójstwo.
Czy tak rzeczywiście było? Nie ustalono tego wówczas i nie da się tego zrobić obecnie. Pewne jest jednak, że pogrzeb Marzeny B. zgromadził ogromne tłumy młodych ludzi, a od czasu śmierci dziewczyny przez kilka tygodni w okolicach nie widywano już czerwonego fiata 125p.
Wydarzenia, które zakończyły historię związaną z tym samochodem, miały miejsce w 1979 roku podczas pierwszej zabawy tanecznej, która tradycyjnie po Wielkim Poście odbywała się w pierwszy dzień świąt.
Takiej okazji Mirosław S., Bogdan Z. i Jarosław H. nie mogli przepuścić. Około godziny 22 przyjechali pod dom kultury w G. Potem twierdzili, że od początku mieli wrażenie, że wszyscy w tym miejscu patrzyli na nich wrogo, ale zlekceważyli to. Posiedzieli trochę w aucie i weszli do sali, w której był bufet i odbywały się tańce.
W pewnej chwili na sali dało się zauważyć jakieś poruszenie. Ludzie zaczęli wychodzić na zewnątrz. Wyszli więc także oni i wówczas zobaczyli, że płonie ich samochód. Pojazd stał w ogniu. Zgromadzeni przed salą mężczyźni zaczęli iść w ich stronę, więc ci rzucili się do ucieczki. Dobiegli do pobliskiego lasu. Wtedy zobaczyli, że do lasu wjechało za nimi kilku mężczyzn na motocyklach.
Motocykliści jeździli między drzewami i świecąc reflektorami, szukali uciekinierów. Znaleźli Mirosława S. i Jarosława H. Tylko Bogdanowi Z., który ukrył się, wspinając na drzewo, udało się uniknąć schwytania. Jego kolegów pobito tak mocno, że leżeli półprzytomni w lesie. To on, kiedy motocykliści odjechali, odszukał kolegów i pomógł im w ucieczce w głąb lasu, bo napastnicy odgrażali się, że jadą po łopaty i wrócą, żeby ich zakopać po dobiciu.
Trzej przerażeni młodzieńcy do rana błąkali się po lesie i dopiero nad ranem wyszli na drogę w miejscowości oddalonej o 11 kilometrów od G.
Mirosław S. i Jarosław H. wymagali szybkiej pomocy lekarskiej. Mieli połamane nosy, porozcinane wargi i łuki brwiowe oraz naruszone zęby. Bici byli głównie pięściami po twarzy. Twierdzili, że napastników nie znają, ale wykrzykiwali oni, że to za Marzenę B. i inne dziewczęta.
Sprawę spalenia samochodu i pobicia dwóch młodych mężczyzn wyjaśniała Komenda Powiatowa MO w R. Ustalono wielu uczestników zabawy w G., ale każdy z nich konsekwentnie twierdził, że nie widział momentu podpalenia fiata i nie wie, kto mógł go podpalić. Nikt też nic nie wiedział o ściganiu w lesie i pobiciu jakichś mężczyzn.
Osoby przesłuchiwane w tej sprawie odniosły wrażenie, że milicjanci niezbyt przykładają się do tej pracy i tak naprawdę popierają osoby, które dały nauczkę trzem młodzieńcom. Jedynie przełożeni milicjantów naciskali mocno na wykrycie sprawców, ale nic to nie dało.
Nie wyjaśniono wydarzeń w G., a wszyscy trzej młodzi ludzie, jeżdżący wcześniej fiatem, zniknęli z R. Rodziny, obawiając się o ich bezpieczeństwo, wysłały ich na studia lub do pracy w innych miastach.
Dariusz Gizak