Podczas zbierania dowodów skrawek kartki był bezużytecznym świstkiem papieru. Gdyby nie ten szczegół, prawdopodobnie Waldemar R. byłby na wolności
24 stycznia 2018

Krew na odważniku
Bogusław w mgnieniu oka zakrył kuchenne okna zasłonkami. Waldemar chwycił leżący na stole skrawek kartki z kalendarza, poślinił i zakleił w wejściowych drzwiach dziurkę pełniącą rolę wizjera. Obaj posadzili kobietę na taborecie i zakneblowali usta ścierką do wycierania naczyń.
– Gdzie pieniądze? Gdzie trzymasz pieniądze?! – Bogusław krzyczał prosto w twarz sparaliżowanej ze strachu emerytce.
Kobieta nie chciała jednak powiedzieć. Kręciła głową i dławiąc się ścierką próbowała krzyczeć, że nie ma kwoty, jakiej od niej oczekują.
Jeden z bandytów chwycił leżący w zlewie brudny nóż i zaczął wymachiwać nim przed twarzą struchlałej pani Heleny.
– Mów gdzie pieniądze! – wrzeszczał jak oszalały.
Kobieta została przez mężczyzn kilkakrotnie dźgnięta nożem. Krwawiła i coraz bardziej opadała z sił na oczach dwóch bezwzględnych bandziorów.
Po kilkunastu minutach bezowocnych prób wyciągnięcia pieniędzy, Bogusław sięgnął po ciężki, dwukilogramowy odważnik, który pani Helena wykorzystywała do ważenia mięsa. Najprawdopodobniej nim zadał ciosy, których nie wytrzymało wątłe ciało emerytki. Zabił.
Gdy kobieta bezwładnie zsunęła się z taboretu na podłogę, obaj bandyci rzucili się do plądrowania mieszkania w poszukiwaniu upragnionych oszczędności. Po dłuższej chwili odnaleźli skrywany między książkami kuferek, w którym znaleźli raptem 1200 złotych i kilka niemieckich marek. Ukradli też biżuterię – kilka wisiorków i kolczyków, które pani Helena zwykle ubierała na niedzielną mszę. Pod osłoną zapadającego zmroku ulotnili się z miejsca zbrodni. Każdy spokojnym krokiem poszedł w kierunku własnego domu.
Zbieranie śladów
Nazajutrz jedna z sąsiadek przyszła do pani Heleny po świeże jajka. Zdziwiło ją, że emerytka nie reaguje na pukanie, choć o tej porze zawsze była w domu. Kurnik cały czas był zamknięty na skobel, choć zazwyczaj kobieta bladym świtem wypuszczała ptactwo na podwórze. Coś było nie tak – sąsiadka zdecydowała się wejść do środka. W kuchni jej oczom ukazał się makabryczny widok…
Policjanci ze Słupska natychmiast wszczęli śledztwo w sprawie tego okrutnego zabójstwa. Jasny i czytelny był motyw rabunkowy, o czym świadczył bałagan pozostawiony przez bandytów, powywracane półki i szuflady. Teraz należało odpowiedzieć na pytanie – kto to zrobił? Mundurowi zbierali ślady pozostawione w mieszkaniu, przesłuchiwali mieszkańców, wypytywali kto i kiedy ostatnio widział emerytkę. W oparciu o zebrane zeznania wytypowali nawet dwóch podejrzanych, którzy jednak – jak się szybko okazało – ze sprawą nie mieli nic wspólnego.
Na miejscu zbrodni udało się zebrać kilka śladów, które pozostawili po sobie mordercy, jednak ówczesna technika nie pozwalała przebadać ich na tyle dokładnie, aby posłużyły jako dowód w sprawie, który mógłby kogokolwiek obciążyć. Dopiero 10 lat później zebrane ślady miały przynieść przełom w śledztwie…
Bandyta w telewizji
Tymczasem sprawa morderstwa Bogu ducha winnej starowinki i fakt, że sprawca wciąż pozostawał nieuchwytny bulwersowała mieszkańców regionu, którzy o wszystkim dowiedzieli się z mediów. Kilka miesięcy po zbrodni do P. przyjechała ekipa jednej z popularnych w owym czasie ogólnopolskich audycji telewizyjnych, aby nakręcić reportaż poświęcony zbrodni i zrekonstruować przebieg zdarzeń. Choć w inscenizacji wzięli udział zawodowi aktorzy, filmowcy potrzebowali również kilku mieszkańców do drugo- i trzecioplanowych ról statystów. Jednym z pierwszych chętnych do występu był ten, który widział jak emerytka kona – Waldemar R.
Mężczyzna zgłosił się do filmowców na ochotnika. Przydzielono mu rolę nadzwyczaj bliską rzeczywistości – zagrał sąsiada-pijaczka kupującego od pani Heleny wino na kubki. Na planie filmowym czuł się wyjątkowo pewnie i swobodnie. Nie zdradzał po sobie jakiegokolwiek zdenerwowania, za to natarczywie wypytywał członków ekipy filmowej o szczegóły sprawy.
– Widać było, że bardzo interesuję się szczegółami zabójstwa. Pytał co udało się ustalić, jakie ślady zostały zebrane, czy są jacyś podejrzani. Wyjątkowo drążył temat, ale wtedy wszyscy tłumaczyli to zwykłą, sąsiedzką ciekawością… – opowiada jedna z osób uczestnicząca w inscenizacji.
Kilka miesięcy później Waldemar R., wciąż cieszący się wolnością, w domu w ciepłych kapciach, siedząc przed telewizorem obejrzał rekonstrukcję dramatycznych zdarzeń, w których sam brał udział. Sącząc tanie wino z butelki z każdym dniem i tygodniem był coraz bardziej spokojny o swój los. W tym samym czasie, rok po zbrodni słupscy kryminalni umorzyli śledztwo w związku z niewykryciem sprawców i brakiem jakichkolwiek nowych tropów.