Gotówka i spadochrony

W prawodawstwie amerykańskim każde porwanie samolotu jest przestępstwem federalnym, dlatego wszystkie podejmowane w tej sprawie decyzje należały do agentów FBI. To oni – w porozumieniu z właścicielem samolotu – zdecydowali o spełnieniu żądań porywacza. Jednak zanim zapadła jeszcze ta ostateczna decyzja, prezes Northwest Orient, Donald Nyrop, zgodził się na wypłacenie okupu porywaczowi i nakazał swoim podwładnym spełnienie wszystkich żądań.

Spośród pozostałych 35 pasażerów Boeinga 727 nikt nie miał pojęcia o rozgrywających się na pokładzie wydarzeniach. Poinformowano ich jedynie, że przylot do Seattle opóźni się co najmniej o kilkanaście minut z powodu dłuższego czasu oczekiwania na zgodę na lądowanie.

Warto w tym miejscu nadmienić, że na początku lat 70. porwania samolotów nie były czymś nadzwyczajnym i dochodziło do nich praktycznie na całym świecie. Ktoś obliczył, że w ciągu kilku lat dokonano ich ponad 150. Niemal we wszystkich przypadkach porywaczami kierowały pobudki polityczne, a Cooper jako pierwszy uprowadził samolot po to, by zdobyć pieniądze.

Kidnaper zażądał okupu w wysokości 200 tysięcy dolarów (dzisiaj realna wartość to co najmniej milion dolarów) w nieoznaczonych i używanych banknotach 20-dolarowych oraz czterech spadochronów.

Zażądał, aby to wszystko zostało dostarczone do samolotu, który miał zawrócić do Portland. W przypadku niespełnienia jego żądań, zagroził zdetonowaniem bomb. Nie przedstawił żadnych żądań politycznych. Amerykańskie władze były nawet przekonane, że takowe żądania pojawią się dopiero po wpłaceniu okupu. Fakt, że porywaczowi chodziło tylko i wyłącznie o pieniądze, wprowadził agentów FBI w stan niemałej dezorientacji.

Władze nie chciały ryzykować życia niewinnych ludzi i dlatego w ciągu niespełna kwadransa zapadła decyzja o spełnieniu żądań kidnapera. O ile było zrozumiałe, że przestępca żąda pieniędzy, o tyle detektywi nie mieli pojęcia, po co były potrzebne mu cztery spadochrony. Przecież skok z lecącego wysoko samolotu wydawał się samobójstwem! Porywacz podkreślił, że mają one pochodzić z lokalnej szkoły, w której od wielu lat uczono skoczków spadochronowych. Nikomu nie przeszło przez myśl, by przekazać mu uszkodzone spadochrony, gdyż nie można było wykluczyć, że nie weźmie ze sobą zakładnika, któremu każe skakać jako pierwszemu! Śledczy nabrali wtedy podejrzeń, że Cooper miał na pokładzie wspólnika, jednak tezy tej nigdy nie udało się potwierdzić.

Przez dwie godziny porwany samolot krążył nad Zatoką Puget, czekając na sygnał z wieży kontrolnej, że można lądować, by zabrać okup. Ani przez chwilę nikt z szefostwa FBI nie myślał o siłowym odbiciu samolotu, gdyż byłoby to niepotrzebnym narażaniem życia pasażerów i załogi porwanego samolotu. Gromadząc gotówkę, agenci FBI postąpili według instrukcji w kwestii nieoznaczonych banknotów. Zdecydowali jednak przekazać terroryście pieniądze wydrukowane w większości w 1969 roku, z których przeważająca część miała numery seryjne zaczynające się od litery L, wyemitowane przez Federal Reserve Bank of San Francisco. Podobno każdy z banknotów został sfotografowany, dzięki czemu – gdyby pojawiły się one ponownie w obiegu publicznym – łatwiej byłoby trafić na trop kidnapera.

Samolot wylądował na płycie lotniska o godzinie 17.39, w jego najdalszej części, pozbawionej światła, prawie dwa kilometry od terminalu.

Zgodnie z poleceniami porywacza, jedynymi osobami, które miały prawo pojawić się w pobliżu maszyny, była obsługa cysterny z paliwem oraz przedstawiciel Seattle First National Bank, który przekazał 200 tysięcy dolarów i cztery spadochrony do rąk stewardesy Tiny Mucklow.

Same pieniądze ważyły ponad 10 kilogramów, nie mówiąc o równie ciężkich spadochronach! Kilka minut później porywacz wypuścił wszystkich pasażerów feralnego lotu, zaś na pokładzie pozostały jedynie cztery osoby z personelu pokładowego.

 

Wykonujcie polecenia!

Zaraz po tym, jak zbiorniki paliwa zostały zatankowane do pełna, Cooper rozkazał pilotowi, by wystartował w kierunku Meksyku. Na lotniskowych zegarach była godzina 19.40. Ku zaskoczeniu załogi Cooper nakazał, aby prędkość nie przekraczała 300 kilometrów na godzinę. Jakby tego było mało, kazał pilotowi lecieć z wypuszczonym podwoziem, na znacznie niższej niż zazwyczaj wysokości – 3000 metrów. Dzięki temu kabina nie znajdowała się pod ciśnieniem, co umożliwiało ewentualny skok. Tego jednak jeszcze wtedy załoga Boeinga się nie domyślała.

Ale dlaczego? Przecież to opóźni lot? – wyrwało się jednemu z pilotów.

Nieważne! Wykonujcie moje polecenia! Dyskusje są niepotrzebne! – odpowiedział porywacz spokojnym tonem.

Oczywiście nie mieli zamiaru dyskutować z porywaczem i działali zgodnie z jego rozkazami. Jednocześnie, zważywszy na niecodzienne warunki lotu, piloci zaczęli przeliczać zapasy paliwa. Stwierdzili, że nie uda im się dolecieć do najbliższego lotniska w Meksyku. Stało się jasne, że konieczne będzie międzylądowanie w celu kolejnego tankowania. Załoga zaproponowała lotnisko w Reno, a porywacz przystał na tę propozycję. Dopiero później okaże się, że od początku nie miał zamiaru lecieć aż tak daleko i propozycja lotu do Meksyku miała tylko odwrócić uwagę śledczych od jego rzeczywistych działań, które były zaplanowane z zegarmistrzowską precyzją.

< 1 2 3 4 5>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]