Jedyny w historii amerykańskiego lotnictwa nierozwiązany przypadek porwania samolotu! Po 45 latach zapadła decyzja o zamknięciu postępowania!
17 sierpnia 2017

Jedyny trop
Śledczy mieli nadzieję, że banknoty przekazane porywaczowi prędzej czy później pojawią się w obiegu. Dlatego banki, kasyna, wszelkiego rodzaju instytucje finansowe, wreszcie policje na całym świecie otrzymały numery dziesięciu tysięcy banknotów, które dostał Cooper. Ogromnym zaskoczeniem było to, że pieniądze nigdy nie weszły ponownie do obiegu. Do dzisiaj zresztą w internecie możemy znaleźć witrynę z tymi numerami!
Jedyny trop pojawił się 9 lat później. W lutym 1980 roku, ośmioletni Brian Ingram, przebywający z rodziną na zimowych wakacjach w Vancouver w stanie Waszyngton, w czasie zabawy znalazł nieopodal brzegu płynącej tam rzeki trzy paczki ze spłowiałymi banknotami dwudziestodolarowymi. Każdy pakiet był spięty zwykłą gumką. Zaintrygowany opowiedział o tym rodzicom, ci zaś – zaskoczeni znaleziskiem – zawiadomili o wszystkim policję.
Śledztwo wykazało, że wszystkie banknoty były częścią okupu zapłaconego 9 lat wcześniej Cooperowi.
Zarówno miejsce znalezienia pieniędzy, jak ich suma wprowadziły sporo zamieszania. Vancouver leży daleko od miejsca, w którym Cooper musiał lądować, a ponadto Ingram znalazł zaledwie 5800 dolarów z całej kwoty wynoszącej 200 tysięcy dolarów. Co stało się z resztą? Jakim sposobem część znalezionych pieniędzy znalazła się w tamtym rejonie? Sądząc po ich stanie, przeleżały w przygotowanej naprędce kryjówce wiele lat. Ktoś je tam ukrył, ale przed kim i dlaczego? Czy był to Cooper, czy może któryś z jego wspólników?
Gdyby przyjąć tę tezę, trzeba by postawić kolejne pytania. Dlaczego pozostawił tylko niewielką część z pokaźnego okupu? Gdzie przez te lata żył i ukrywał się sam Cooper, który najwidoczniej przeżył tamten kaskaderski skok? Czyżby zapomniał o tych kilku tysiącach ukrytych nad brzegiem rzeki? Nie można też wykluczyć, że pieniądze zakopane w stanie Waszyngton miały służyć jako przynęta albo skierować uwagę śledczych na fałszywy tor. Może Cooper wywiódł wszystkich w pole i wyskoczył z samolotu w zupełnie innym momencie, przez co FBI dokonała błędnych ustaleń co do miejsca jego poszukiwań?
Sześć lat po zuchwałym porwaniu samolotu, niedaleko strefy, gdzie najprawdopodobniej wylądował kidnaper, znaleziono tabliczkę z instrukcją opuszczania schodów w Boeingu 727. Ponad wszelką wątpliwość pochodziła z samolotu porwanego przez Coopera.
Gdyby mężczyzna nie przeżył skoku z 3000 metrów, w pobliżu powinny znajdować się jego zwłoki, szczątki walizki, ubrań i spadochronu.
Znowu ruszyły intensywne poszukiwania w tamtej okolicy, w których uczestniczyli agenci FBI oraz żołnierze z jednostek desantowych. Nie przyniosło to żadnego rezultatu, co każe domniemywać, że śmiałek jednak przeżył tamto lądowanie i ukrył się wraz z pieniędzmi w sobie tylko znanym miejscu.
Kim był porywacz?
Nigdy nie udało się ustalić tożsamości porywacza, choć było kilka całkiem prawdopodobnych hipotez. Wedle pierwszej z nich, pod pseudonimem Dan Cooper ukrywał się były komandos Richard McCoy. Mężczyzna 7 kwietnia 1972 roku w bardzo podobny sposób porwał samolot linii United Airlines w Denver: wręczył stewardesie kopertę z żądaniem dostarczenia czterech spadochronów i 500 tysięcy dolarów okupu. Porwanym samolotem był również Boeing 727. Terrorysta miał przy sobie papierowy granat i niezaładowany pistolet.
Po otrzymaniu okupu i spadochronów, wyskoczył z samolotu tak samo jak Cooper.
Jednak jego akcja nie była tak perfekcyjnie wykonana, gdyż w przeciwieństwie do Coopera zostawił swoją odręcznie napisaną wiadomość, a także odciski palców na pokładowym czasopiśmie, które czytał. Te dowody odegrały później zasadniczą rolę w identyfikacji porywacza. Kiedy go aresztowano, McCoy zapewniał o swojej niewinności. Sąd jednak skazał go na 45 lat więzienia jako winnego porwania samolotu 7 kwietnia 1972 roku. Kilka miesięcy później został zastrzelony podczas próby ucieczki z więzienia. Co ciekawe – w trakcie poszukiwań Coopera w górach w 1971 roku, to właśnie McCoy pilotował jeden ze śmigłowców Gwardii Narodowej. Innym potencjalnym sprawcą porwania miał być William Gossett – wykładowca prawa wojskowego i doświadczony skoczek spadochronowy. Znany był z tego, że przejawiał obsesję na punkcie Coopera, pieczołowicie gromadził wszystkie informacje prasowe na jego temat. Pod koniec życia (umarł w 2003 roku) przyznał się swojemu przyjacielowi i trzem synom, że to on popełnił zbrodnię z 24 listopada 1971 roku. Kilka tygodni po przestępstwie miał pokazać najstarszemu synowi „wielką ilość gotówki”. Samooskarżenie Goosseta to właściwie jedyny dowód jego winy.
Kolejnym człowiekiem na tej liście jest masowy morderca John List. Był bardzo podobny do mężczyzny, którego twarz widniała na portrecie pamięciowym: miał takie same rysy twarzy i budowę ciała. List 15 dni przed porwaniem samolotu wymordował swoją rodzinę w Westfield, w stanie New Jersey. Według psychologów tak zdeterminowany człowiek był zdolny do porwania samolotu, jednak raczej nie mógł on obmyślić podobnie wyrafinowanego planu działania.
Również niejaki Duane Weber z Florydy kilka tygodni przed śmiercią w 1995 roku (miał wtedy 71 lat) przyznał się żonie, jakoby to on był Danem Cooperem. Pewne fakty nawet pasowały do tego wyznania: miał doskonałą kondycję fizyczną, służył w US Army, pracował w więzieniu niedaleko miejsca, gdzie miał wylądować Cooper. Jego żona zapamiętała, że którejś nocy mąż mówił przez sen o skakaniu z samolotu i powiedział coś o zostawieniu odcisków palców na schodach ogonowych. Krótko przed śmiercią Duane przyznał się jej, że starą kontuzję kolana odniósł podczas wyskakiwania z samolotu. Po szczegółowej analizie jednak okazało się, że ani jego kod genetyczny, ani linie papilarne nie pasują do tych, jakie pozostawił porywacz.