Józef Cyppek był prawdopodobnie pierwszym seryjnym mordercą w powojennej Polsce, choć udowodniono mu jedynie jedną zbrodnię – zabójstwo sąsiadki
16 sierpnia 2017

Cichy, spokojny, ale jakiś dziwak
W życiorysie Cyppka jest dużo luk, białych plam i znaków zapytania. Niewiele o nim wiadomo, niemniej we wszystkich publikacjach pojawiają się te same fakty. Józef Cyppek urodził się w 1895 roku w Opolu, w tzw. mieszanej rodzinie. Jego matka była Polką, ojciec – Niemcem. Cyppek doskonale władał zarówno językiem polskim, jak i niemieckim, ale zawsze podkreślał, że czuje się Niemcem. A kim był naprawdę? Polacy pewnie widzieli w nim Niemca, Niemcy – Polaka. Taki już niestety był los dzieci pochodzących z mieszanych rodzin. Natura, poskąpiwszy mu wzrostu – mierzył 158 centymetrów – obdarzyła go jednak muskularną sylwetką, znaczną siłą oraz dużymi dłońmi. Był niski, ale swoim wyglądem wzbudzał respekt, zwłaszcza kiedy mocno zacisnął usta i zmarszczył gęste, czarne brwi.
Dzieciństwo i młodość Józefa Cyppka nie wyróżniało się niczym szczególnym. Jego rodzice ledwie wiązali koniec z końcem. Ukończył szkołę ślusarską, ale nie było mu dane rozpocząć pracy w wyuczonym zawodzie. Podczas pierwszej wojny światowej, został powołany do wojska. Był dobrym żołnierzem, otrzymał dwa ordery za odwagę. Za tę odwagę zapłacił dużą cenę – w 1917 roku, w czasie walk na froncie został ciężko ranny i konieczna była amputacja nogi. Dwa lata później wstąpił do Komunistycznej Partii Niemiec, za co został skazany na trzy miesiące aresztu. W 1920 roku ożenił się z Polką, z którą miał dwóch synów. Na utrzymanie rodziny zarabiał, pracując na kolei. Wiódł spokojne, zwykłe życie do wybuchu kolejnej wojny. Z racji wieku, a przede wszystkim ze względu na stan zdrowia nie trafił na front, w odróżnieniu od obu synów, którzy niestety zginęli podczas działań wojennych. Ten sam los spotkał jego żonę. Został sam na świecie, bez rodziny, przyjaciół i bliskich. W 1943 roku ponownie się ożenił. Wybranką jego serca została Helga – kobieta parająca się najstarszym zawodem świata.
Cyppek wraz z żoną przybył do Szczecina prawdopodobnie wczesną wiosną 1945 roku, gdy w mieście pozostała już niewielka, bo licząca zaledwie 6 tysięcy osób, grupka Niemców.
Nie wiadomo, czy była to ich dobrowolna decyzja, czy też zostali do tego zmuszeni. Początkowo zamieszkali przy ulicy Wawrzyniaka. Józef znalazł pracę w zajezdni tramwajowej w dawnej willowej dzielnicy Braunsfelde, która od 1945 roku nosiła nazwę Pogodno. Jego żona zajęła się swoją „profesją”. Nie tylko sama się prostytuowała, ale trudniła się również sutenerstwem. Milicja wpadła na jej trop i kobieta trafiła do więzienia. Józef Cyppek znowu został sam. Kilka miesięcy później został przekwaterowany do jednopokojowego mieszkania przy ulicy Wilsona (obecnie Niemierzyńskiej) na szczecińskim Niebuszewie. W tamtej dzielnicy najczęściej kwaterowano Niemców, którzy nie otrzymali pozwolenia władz polskich na wyjazd za granicę.
Mieszkańcy dwupiętrowej kamienicy nie potrafili o nim zbyt wiele powiedzieć: – Cichy, spokojny, ale z nikim nie utrzymywał bardziej zażyłych kontaktów. To jakiś dziwak był! Niekiedy znikał na całe noce, ale gdzie bywał, nikt nie wiedział. Może chodził na szaber? Wielu ludzi jeszcze tym się para – opowiadali potem milicjantom.
Irena nie ugotowała obiadu!
W kamienicy mieszkało między innymi młode małżeństwo Jaroszów. 25-letni Józef całymi dniami pracował, a młodsza o pięć lat żona zajmowała się kilkumiesięczną córeczką. 11 września 1952 roku Jarosz wrócił do domu po pracy około godziny 16.00. Z zdumieniem stwierdził, że w mieszkaniu nie ma żony. Płaczącym dzieckiem zajmowała się znajoma sąsiadka.
– Gdzie Irena? Co się z nią stało? – zapytał Jarosz, przekonany, że sąsiadka zna odpowiedź na jego pytanie.
– Nie mam pojęcia. Dziecko bardzo płakało, więc przyszłam zobaczyć, co się dzieje. W mieszkaniu nikogo nie było, więc zostałam i go pilnuję, aż do twojego powrotu. Siedzę już przy dziecku ze dwie godziny…
– Nie mam pojęcia, gdzie może być Irena i co robi. Zawsze czekała na mnie z obiadem, a tu nawet nic nie jest przygotowane na kuchni. Kompletnie nic z tego nie rozumiem!
Jarosz zaczął szukać żony na poddaszu, potem w piwnicy, wreszcie na pobliskim podwórku. Wracając do mieszkania, przez lekko uchylone drzwi zobaczył w mieszkaniu sąsiada pierzynę, dokładnie taką samą jak jego. Kiedy wrócił do swojego lokum ze zdziwieniem stwierdził, że jego pierzyna zniknęła. Oprócz niej brakowało też dwóch kocy, zegarka, garnituru i prześcieradła. Nie miał wątpliwości, że jego mieszkanie zostało obrabowane, podejrzewał nawet, kto jest złodziejem… Nadal nie wiedział, co się dzieje z żoną. Zdesperowany pobiegł na pobliski posterunek Milicji Obywatelskiej.
Milicjant, który zjawił się w mieszkaniu Cyppka, zastał koszmarny widok, który tak opisał w raporcie:
„W pokoju na kanapie leżały zwłoki kobiety, z odciętą głową, rękami i wyciągniętymi wnętrznościami. Ręce i jedno udo przy szafie. Wnętrzności – w wiadrze pod oknem. W kuchni na zlewie, krzesłach i drzwiach czerwone plamy – część nieudolnie pościerana. Na półce przy kaflowej kuchni miska do połowy wypełniona czerwoną cieczą. Obok maszynka do mielenia mięsa ze świeżymi śladami. Na talerzach serce i wątroba ludzka. Na stole na patelni niedojedzona jajecznica z jakimś tłuszczem. Obok chleb ze smalcem, sałatka z pomidorów i kawałek surowego mięsa, chyba wołowego.”
Właściciela mieszkania nie było w domu. Jak się potem okazało, ten zagorzały kinoman był w pobliskim kinie na pokazie filmu „Wilhelm Tell”. Po powrocie do domu został oczywiście zatrzymany pod zarzutem zabójstwa Ireny Jarosz. Zwłoki były poćwiartowane z godną podziwu precyzją, co mogło sugerować, że nie zrobił tego domorosły amator, a raczej profesjonalista. Zresztą lekarz dokonujący sekcji zwłok zaznaczył potem w wydanej opinii: „Sposób poćwiartowania zwłok – jednorazowe cięcia, bez powtórzeń, równo w stawach i wydobycie narządów wewnętrznych świadczą o pewnej fachowości sprawcy, wprawnej technice”.