Prezydent Bierut nie ułaskawił

Wina Józefa Cyppka nie ulegała wątpliwości. W czasie pierwszego przesłuchania przyznał się do zabójstwa sąsiadki na tle seksualnym. Kobieta, która mogłaby być jego wnuczką, wpadła mu w oko. Próbował ją podrywać, ale za każdym razem odprawiała go z kwitkiem. Narastała w nim złość, która znalazła ujście tamtego tragicznego popołudnia. Zaciągnął ją do swojego mieszkania, zatłukł młotkiem, a zwłoki poćwiartował, bo zamierzał wynosić je w kawałkach i wyrzucać do pobliskiego jeziora.

Proces odbywał się w trybie doraźnym, wyrok był więc łatwy do przewidzenia. W latach 1945-1955 wydano ponad 100 dekretów reformujących prawo karne, które stawało się coraz bardziej represyjne. Dekret o postępowaniu doraźnym przewidywał możliwość orzeczenia kary śmierci czy dożywotniego więzienia bez względu na rodzaj i granice ustawowych zagrożeń. W praktyce karę śmierci można więc było orzec za każde przestępstwo, tym bardziej gdy w grę wchodził zarzut zabójstwa. Taką karę usłyszał Józef Cyppek 17 września 1952 roku. Nikt nie zaprzątał sobie głowy badaniem poczytalności oskarżonego.

Do wydania wyroku skazującego wystarczyło przyznanie się do winy samego Cyppka. Zresztą ślady znalezione w jego mieszkaniu ponad wszelką wątpliwość dowodziły, że to on jest sprawcą makabrycznej zbrodni.

Z punktu widzenia dzisiejszej psychiatrii można by się pewnie zastanawiać, czy był on zdrowy psychicznie, ale… pamiętajmy, że rzecz działa się w 1952 roku.

Proces w tej sprawie był utajniony, ponieważ „okoliczności sprawy mogłyby wywołać niepokoje społeczne”. Co mogłoby być ich powodem? Najprawdopodobniej ówczesne władze obawiały się, że gdyby wieść o zabójstwie dokonana przez Niemca na młodej Polce rozeszłaby się wśród mieszkańców Szczecina, mogłoby to doprowadzić do pogromów ludności niemieckiej, która nadal mieszkała w Szczecinie.

Wyrok wykonano 3 listopada 1952 roku o godzinie 17.45. Skazany pisał wcześniej pisma do prezydenta Bolesława Bieruta z prośbą o złagodzenie kary. Bez skutku. Pochowano go na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie w bezimiennej mogile. Ponoć w miejscu, gdzie złożono jego zwłoki, dwie-trzy dekady później pochowano innego człowieka.

Po tej makabrycznej zbrodni, przez kilkanaście lat nikt nie chciał zająć mieszkania, w którym mieszkał Józef Cyppek.

 

Między prawdą a fikcją

Pomimo utajnienia procesu i zakazu pisania w lokalnych gazetach o popełnionym przez niego makabrycznym zabójstwie informacje o działalności „rzeźnika z Niebuszewa” szybko przedostały się do opinii publicznej. Brak sprawdzonych informacji w tej sprawie sprawił, że przekazywana z ust do ust plotka mnożyła liczbę ofiar „rzeźnika” i dodawała jeszcze więcej makabrycznych szczegółów o jego działalności. Taki już jest mechanizm plotki. Ktoś, coś, kiedyś, gdzieś – tam, gdzie brak konkretów ludzie szybko coś dopowiedzą. Tak właśnie najprawdopodobniej było w jego sprawie.

Wokół historii kanibala z Niebuszewa narosło wiele plotek i mitów. Nie można z całą pewnością stwierdzić, że był seryjnym mordercą, choć to możliwe. Przed jego zatrzymaniem w mieście zgłaszano wiele zaginięć dorosłych i dzieci, potem liczba takich zdarzeń uległa znacznemu zmniejszeniu. Przypadek? Może to efekt normalizacji życia w mieście, a może zatrzymania Cyppka, który – być może – od dawna prowadził swoją przestępczą działalność. Gdyby przyjąć tę drugą tezę, to bez wątpienia panująca w Szczecinie sytuacja tylko mu to ułatwiała.

W pierwszych latach po zakończeniu działań wojennych, Szczecin był jednym z najniebezpieczniejszych miast w Polsce.

Zresztą do dzisiaj z racji bliskości granicy notuje się tam wiele przestępstw. Po wojnie niemal codziennie dochodziło tam do napadów z bronią w ręku, w mieście można było spotkać radzieckich dezerterów, szabrowników, wreszcie wszelkiej maści pospolitych bandytów.

Kilka tygodni po wykonaniu wyroku śmierci na Cyppku, spuszczono wodę z leżącego kilkadziesiąt metrów od ulicy Niemierzyńskiej zbiornika wodnego. Trudno powiedzieć, po co to zrobiono. Być może było to związane z czyszczeniem miejskich jezior, które zamieniły się w zbiorniki śmieci, a może była to decyzja ówczesnej milicji. Podobno na dnie zbiornika znaleziono ludzkie czaszki, część z nich miała należeć do dzieci. Najprawdopodobniej były to szczątki ofiar drugiej wojny światowej. Niemniej szczecinianie szybko skojarzyli je ze zbrodniczą działalnością Cyppka i tak pojawiły się opowieści, jakoby to właśnie on porzucał tam ciała swoich ofiar.

Jest mało prawdopodobne, by Cyppek – tak jak często pojawia się w opowieściach – był członkiem SS. Miał amputowaną nogę do kolana i jako mężczyzna niepełnosprawny nie miał szansy dostania się do tej formacji. Zresztą „dyskwalifikował” go również wzrost; przypomnijmy – mierzył zaledwie 158 cm, a kandydaci do SS musieli mieć przynajmniej 180 cm wzrostu. Podobno pod pachą miał wytatuowany symbol tej formacji, ale to kolejna plotka. Jeżeli miał w tym miejscu tatuaż, to pewnie była to informacja o grupie krwi. Tatuaże SS były na korpusie pod lewą pachą i oprócz grupy krwi zawierały znak runiczny. Pewnie gdyby Cyppek go rzeczywiście miał, w aktach milicyjno-sądowych znalazłaby się o tym informacja.

Najbardziej makabryczna część legendy o „rzeźniku z Niebuszewa” mówi o tym, jakoby ciała swoich ofiar ćwiartował, mielił w dużej maszynce, a potem sprzedawał niemieckim handlarzom oferującym na szczecińskich bazarach kiełbasy własnej produkcji i bigos. Naciskany przez śledczych Cyppek początkowo przyznał się tylko do zabicia Ireny Jarosz. Kiedy w śledztwie zaczęto go bardziej przyciskać, zeznał, że zamordował też kilkudziesięciu chłopców. Miał ich zabijać w podziemiach szczecińskiej Akademii Rolniczej. Mówiono, że to tam miał przerabiać ciała swoich ofiar na przetwory, które odstawiał swoim znajomym handlującym na bazarach. Z pewnością Cyppek sam nie handlował ludzkim mięsem. Nie miał żadnego straganu ani sklepu. Znał jednak dwóch Niemców, którzy na bazarze handlowali bigosem. Mógł więc swojemu znajomemu bez problemu dostarczać ludzkie mięso… Nie ma na to jednak żadnych dowodów. Zresztą, gdyby niemieccy handlarze potrzebowali tego surowca, pewnie prędzej sięgnęliby po ciała psów i kotów wałęsających się po mieście. Dlatego opowieści o Cyppku-kanibalu nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. Podobnie nie ma żadnego dowodu na potwierdzenie tezy, jakoby wspólniczką zabójcy była kasjerka z pobliskiego kina. To ona miała podsyłać do niego nastolatków, którym brakowało pieniędzy na kupno biletu do kina. Kobiecie nie przedstawiono żadnych zarzutów, nie była nawet przesłuchiwana, więc również ten wątek nie znajduje potwierdzenia.

< 1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]