Katastrofy lotnicze zdarzały się i zapewne będą się zdarzać. W PRL-u nie było inaczej, chociaż propaganda, robiła co mogła, aby wyciszać takie sprawy
14 grudnia 2018
Tego dnia warunki atmosferyczne nad Słupskiem były niekorzystne. Wisiały niskie chmury, występowały zamglenia. Około godziny 20.40 w stronę lotniska Słupsk-Redzikowo zmierzał samolot pasażerski PLL LOT An-24W. Na pokładzie było 50 osób. Niestety, około dwóch kilometrów od pasa startowego maszyna runęła na ziemię.
Następnego dnia w „Głosie Pomorza” ukazała się lakoniczna informacja, że zdarzyła się katastrofa (maszyna straciła wysokość, uderzyła o ziemię, poderwała się i ponownie uderzyła o ziemię, po czym się zapaliła) i są ofiary w ludziach. Dokładnych danych jeszcze nikt nie znał, bo do tragedii doszło o zmroku na odludnym i grząskim terenie.
Ustalono, że przyczyną wypadku był błąd pilota, który, aby widzieć pas startowy, zszedł poniżej pułapu chmur. Ta wysokość była niższa niż minimalna wysokość podejścia. Piloci celowo wyłączyli wysokościomierz baryczny, który sygnalizował zbyt niską wysokość.
W wyniku uskoku powietrza samolot w niekontrolowany sposób zaczął się obniżać i przyziemił. Następnie odbił się. Piloci zwiększyli moc silników, ale maszyna nie nabrała odpowiedniej wysokości i zahaczyła o drzewa. W rezultacie spadła.
W wyniku katastrofy śmierć poniósł jeden z pasażerów. Był to dyrektor słupskiej „Pomorzanki”, który zakleszczył się w fotelu i bez specjalistycznego sprzętu nie udało się go wyciągnąć. Zginął w płomieniach. 19 osób zostało rannych.
Anna Jagodzińska