PRL wykreował wizerunek mięsa jako symbolu bezpieczeństwa. Schab był towarem o charakterze strategiczno-politycznym. Kto miał mięso, ten miał wszystko!
2 sierpnia 2020
Nagie haki i puste półki w sklepach mięsnych to niemal symbol słabości gospodarki socjalistycznej. Wielokrotnie stosowany w tamtych czasach system reglamentacji, czyli sprzedaży produktów na kartki, obowiązujący w latach 1945-1949, 1951-1953, 1976-1985 i aż do 1989 roku obejmował różne artykuły. Jednak zawsze wśród nich (aż do 1989 roku) było mięso i wyroby z niego wytwarzane.
Przydział mięsa był różny dla różnych grup społecznych i zawodowych. Najwięcej dostawali górnicy, robotnicy i np. kobiety w ciąży. Przeciętnie jednak na głowę przypadało 3,5 kg mięsa miesięcznie i to pod postacią różnych wyrobów. Często przytacza się przykład, że te trzy i pół kilograma oznaczało pół kotleta dziennie. Ale sprawa nie była tak prosta, bo lepszych gatunków mięsa brakowało i trudno było je kupić. Wyczekując na dostawę towaru w tasiemcowych kolejkach, żartowano, że polskie świnie składają się z łba, ogona, nóg i słoniny, bo najczęściej tylko takie „rarytasy” trafiały do sklepów. Pomstowano, że szynki eksportuje się do Związku Radzieckiego w ramach braterskiej wspólnoty.
Deficyt mięsa powodował, że Polacy zdobywali je na różne sposoby. Najlepsza sytuacja była na wsi. Rolnik zawsze mógł wyhodować świniaka i przetworzyć go na własny użytek, a najczęściej także na użytek rodziny mieszkającej w mieście.
Wcale nierzadko trzymano prosiaki w miastach, w komórkach i chlewikach pobudowanych w pobliżu domów. Nikomu to nie przeszkadzało, a część sąsiadów spoglądała nawet z zazdrością na tych, którzy mieli taką możliwość.
Władze z niechęcią patrzyły na tzw. prywatny ubój. Na rolników, którzy nie dostarczali żywca do punktów skupu, sypały się kary. Szykanowano rolników przy przydziale materiałów budowlanych czy nawozów sztucznych, których w gospodarce socjalistycznej nieustannie brakowało (zwłaszcza dla indywidualnych rolników). Jako jedynie słuszną linię preferowano produkcję żywności, w tym mięsa, przez Państwowe Gospodarstwa Rolne. Nieistotne, że większość była źle zarządzana i niewydolna. Taka była polityka ustroju. W PGR-ach jednak także dochodziło do niecodziennych zdarzeń.
Przekręty w PGR-ze
Jedna z większych afer mięsnych wybuchła na podstawie donosu, jaki w grudniu 1983 roku dotarł do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w L. Z donosu wynikało, że pracownicy PGR-u w U.: Zamiast dokładać starań dla zwiększenia dostaw żywności na potrzeby socjalistycznej Ojczyzny, dokonują zamachu na tę żywność, spożytkowując ją na własne potrzeby, czym popełniają przestępstwo przeciwko socjalistycznemu ustrojowi i przeciw całemu Narodowi Polskiemu.
Z dalszej części tego anonimowego donosu wynikało, że pracownicy PGR-u w U. w okresie przedświątecznym dokonali uboju czterech sztuk trzody chlewnej, które podzielili między siebie. Autor informował dokładnie, w których mieszkaniach to mięso milicjanci mogą znaleźć. Wymienił nazwiska sześciu osób zaangażowanych w sprawę. Informacje były tak precyzyjne, że ewidentnie musiał to być ktoś z tego środowiska, najpewniej pominięty przy podziale mięsa.
Milicjanci i oficerowie Służby Bezpieczeństwa badający sprawę uznali, że mają wszystko podane „na talerzu”. Pozostało im tylko zgromadzić odpowiednie siły i zaplanować działania. Przeszukanie wielu mieszkań oraz sprawdzenie terenu PGR-u wymagało zaangażowania kilkudziesięciu osób. Akcją dowodzili oficerowie SB, a bezpośrednim wykonaniem, jak zwykle, zajmowali się milicjanci.
Pracownicy PGR-u w U. mieszkali w czterech dwupiętrowych blokach pobudowanych w pobliżu miejsca ich pracy. Przez lata w pobliżu budynków wyrósł cały wianuszek komórek, składzików i garaży skonstruowanych z różnych materiałów. Oczywiście były one budowane bez pozwoleń.
I te właśnie bloki wraz z przybudówkami, rankiem 19 grudnia 1983 roku, otoczył szpaler ludzi w niebieskich mundurach. Druga część ekipy wraz z funkcjonariuszami po cywilnemu wjechała między bloki i zaczęła przeszukiwanie pomieszczeń. Jeszcze inni milicjanci obstawili drogi wyjazdowe z PGR-u. Sprawdzenie znajdujących się tam chlewni, obór, stajni, stodół i innych budynków, zaplanowano na później.
Operacja była zakrojona na szeroką skalę i wzbudziła poruszenie oraz przestrach wśród mieszkających tam osób. Niedawne wydarzenia, związane ze stanem wojennym zakończonym pół roku wcześniej spowodowały, że pierwszą myślą mieszkańców było przypuszczenie, że zostaną wywiezieni w głąb Rosji, czyli ówczesnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, bo władza zaczęła pacyfikację ludności.
Dlatego też milicjanci blokujący drogi wyjazdowe z PGR-u od początku ze zdziwieniem obserwowali rozwój wypadków. Co chwilę ktoś pieszo, rowerem lub traktorem próbował czmychnąć, jednak na widok mundurowych szybko zawracał. Jedynym, który odważył się jechać pomimo ich obecności, był starszy człowiek na motocyklu, emerytowany pracownik PGR-u, którego milicjanci po wylegitymowaniu przepuścili.
***
Przeszukania we wskazanych w donosie mieszkaniach oraz w kilku innych pomieszczeniach, doprowadziły do znalezienia ponad 200 kg mięsa oraz ponad 40 kg kaszanki i kiełbasy – najwyraźniej świeżo wyprodukowanych. Milicjanci i esbecy nie mieli problemu z trafianiem do właściwych pomieszczeń, bo jak napisano w jednym z raportów „intensywny zapach wędzonki i innych wyrobów wyraźnie wskazywał na drzwi mieszkań, w których przechowywano mięso i wyroby. Mieszkań, w których prawie niczego nie stwierdzono”.
Część osób, które podejrzewano o tzw. sprawstwo kierownicze zabrano do WUSW w L. Byli to ci, których podejrzewano o kierowanie i zorganizowanie nielegalnego pozyskania reglamentowanej żywności. Pozostałych przesłuchiwano na miejscu. Około południa było już po akcji. Do WUSW przewieziono także dowody rzeczowe, czyli mięso i wędliny oraz niektóre narzędzia, np. specjalną maszynkę do robienia kiełbas.