Książę William i jego żona rozpoczęli wizytę w Polsce. O ich życiu wiemy wiele. A czy wiesz, że Stanisława Augusta Poniatowskiego próbowano porwać?
17 sierpnia 2017

Rozmowa inteligentnego i wykształconego Stanisława Augusta z wyraźnie „wolno myślącym” sarmatą Kuźmą dzisiaj musi nam przypominać słynne pogawędki Onufrego Zagłoby z Rochem Kowalskim, i to zarówno tę z wozu jadącego do Birż, jak i późniejszą, gdy obaj oczekiwali na wynik potyczki Wołodyjowskiego ze Szwedami. Wynik był zresztą podobny. Opuszczony przez innych porywaczy Kuźma, zeskoczył w końcu z konia, padł królowi do nóg i ślubował oddanie. Z kolei Stanisław August zapewnił go o swej ochronie i protekcji, gwarantując, że nie tylko mu przebacza, ale że włos mu z głowy nie spadnie.
Kuźma zaprowadził króla do pierwszej napotkanej w ciemnościach chałupy, którą okazał się młyn słodowy (w okolicy Dołka Słodowieckiego), na granicy dzisiejszego Żoliborza i Bielan, w okolicach Burakowa. Dzierżawił go Szwajcar Finke. Od nazwy młyna powstała później nazwa dzielnicy Słodowiec. Stanisław August – przypomnijmy, lekko ranny szablą w głowę – położył się by odpocząć, a sowicie wynagrodzony parobek młynarski pognał do koszar na Żoliborzu z napisanym przez króla liścikiem:
„Cudem uszedłem z rąk morderców, pośpiesz po mnie ze czterdziestu ludźmi do Marymontu. Jestem raniony, lecz nie niebezpiecznie”.
Nad bezpieczeństwem monarchy i ciszą, która miała umożliwić mu wypoczynek, czuwał z krócicą w dłoni sam… Jan Kuźma.
Po upływie kilku godzin generał Karol Coccei, dowódca gwardii królewskiej, przybył ze 150 żołnierzami i nad ranem Stanisław August bezpiecznie wrócił na zamek owacyjnie witany przez swoich zwolenników. Król miał potargane włosy, podarte odzienie, które dodatkowo uwalane było w błocie i nosiło ślady królewskiej krwi płynącej z rany na głowie. Chętnie opowiadał słuchaczom o porwaniu, o rozmowach z Kuźmą i o jego wiernopoddańczym oddaniu się do dyspozycji króla na pustkowiu w pobliżu Burakowa. Wysłuchano i nagrodzono także młynarczyka, który powiadomił generała Coccei o miejscu pobytu władcy. Król zapewnił, „że ten smutny przypadek wyjdzie na dobro miłej jego Ojczyzny”, ale w tym samym czasie jeden z obcych ambasadorów pisał, że „nic nie dorównuje podstępności, intryganctwu i niestałości Polaków”.
A może było inaczej?
Nieudana próba porwania króla skompromitowała konfederatów barskich i okazała się korzystnym – z propagandowego punktu widzenia – wydarzeniem dla Stanisława Augusta. I właśnie, gdy zadamy pytanie, kto wyciągnął korzyści z zamachu i dlaczego jego przebieg był tak nieudolny, to rodzą się pytania, które przed laty najostrzej wyartykułował znany historyk Jerzy Łojek.
Otóż można przypuszczać, że Kuźma był wtyczką królewską wśród konfederatów barskich. Pod koniec XIX wieku znany historyk dziejów Warszawy, Kazimierz Wóycicki, zasugerował, że w sobotę, 2 listopada 1771 roku, Stanisław August – który słynął z licznych miłosnych podbojów, a w rezultacie niektórzy niektórzy uważali go za… erotomana – został zaatakowany przez jednego z oficerów, który był zazdrosny o pewną damę uwodzoną przez króla.
Być może najbliższe otoczenie monarchy postanowiło wraz z nim wykorzystać królewską ranę i skompromitować konfederatów nieudaną próbą porwania i zranieniem przy okazji monarchy. Powiadomiony o planach króla Jan Kuźma przyspieszył akcję Strawińskiego, a po porwaniu tak umiejętnie manewrował swoim koniem (a przy okazji i króla), że szybko zostali sami i mogli odegrać komedię w burakowskim młynie.
Istnieje podejrzenie, że król chciał pozbyć się niewygodnego „rogacza” Butzowa. Są wreszcie zwolennicy teorii, że cały zamach był intrygą rosyjską, w której Stanisław August był, jeżeli nie pionkiem, to najwyżej niezbyt ważną figurą…
Taka wersja wydaje się jednak nieco szalona, król bowiem cenił spokój, wygodę, luksus zamkowy, bogate stroje i ludzi, którzy stanowili odpowiednią otoczkę dla całego splendoru, którym lubił się otaczać. Czy dla skompromitowania konfederatów gotów był narażać własne życie? Jak pisze Jerzy Besala, zarówno Strawiński jak i inni zamachowcy spisali relacje, z których mogłaby wynikać słuszność wersji Łojka. Tyle że tych relacji dotąd nie odnaleziono. Natomiast zachowana relacja Kuźmy w pełni pokrywa się z opowieściami króla. Może to potwierdzać oficjalną wersję, ale może być też na tyle podejrzane, że wprost nakazuje szukania dalszych dowodów za jedną lub drugą wersją.
Losy porywaczy
Po nieudanej próbie porwania króla, Austria, przychylna dotąd konfederatom barskim, zabroniła Pułaskiemu przebywania na swoim terytorium. I na nic się zdały próby przerzucenia winy na innych. Pułaski wydał nawet 18 grudnia manifest, w którym pisał, że „nie był autorem prywatnej w Warszawie konspiracji”. Pół roku później pisał do marszałka Stanisława Lubomirskiego, że nic nie wiedział o zamiarach porywaczy i stawiał pytanie, czy „znajdzie się jeden, ktoby śmiele mógł wyznać, że słyszał ode mnie rozkaz przeciw królowi”.
Tymczasem taki jeden się znalazł, gdyż na wiosnę 1773 roku Strawiński ogłosił manifest, w którym przytaczał rozkaz Pułaskiego, aby porwał króla przed 1 listopada. Strawiński twierdził, że nikt nie zamierzał zabijać króla, miał on być tylko dostarczony do Częstochowy, w której działali wtedy konfederaci barscy. Chcąc „odciąć się” od porywaczy, Pułaski – zamiast dać obiecaną buławę pułkownikowską – aresztował w Częstochowie Walentego Łukawskiego. Co prawda udało mu się zbiec na Mazowsze, ale w sierpniu 1772 roku dostał się do niewoli rosyjskiej, a stamtąd trafił do polskiego więzienia. Oprócz Łukawskiego, przed powołanym trybunałem sejmowym stanęło czterech innych porywaczy, w tym Jan Kuźma, a także jego żona Marianna.