Małżeństwo idealne. Upragniony dom, wspólny biznes, wygodne życie? Aż tu nagle pasmo szczęścia przerywa śmierć? Przypadek czy zaplanowana zbrodnia?
16 marca 2019
Jolanta i Ryszard Pucek prowadzili komis samochodowy pod Wrocławiem. Pomagała bliskość zachodniego sąsiada i znajomość niemieckiego. Wiodło im się świetnie, tym bardziej że nigdy nie oszukiwali klientów, nie montowali tzw. „składaków”. Sami także rozsmakowali się w dobrych pojazdach. Rysiek lubił małe sportowe cacka. Jolka większe SUV-y.
Z czasem chcieli poszerzyć działalność i otworzyć filię pod Warszawą. Pomysł podsunął im kolega ze studiów – Tomasz Kubiak, który osiadł w stolicy. Przyjaciele wreszcie się dogadali i ruszyli z komisem w podwarszawskich Łomiankach. Początkowo wszystkie samochody z Niemiec ściągał Ryszard, ale z czasem przekazał kontakty Tomkowi, bo sam nie miał czasu zająć się wszystkim. W dodatku Jolka wymyśliła sobie własny biznes. Sprzedawała niemiecką chemię. Często służbowo wyjeżdżała za granicę, ale nie narzekała. Wyglądała kwitnąco, widać samodzielność dobrze jej robiła.
Tymczasem w samochodowym biznesie zaczęło się coś psuć. Sprzedaż spadała lawinowo.
– Widziałeś, co wypisują w internecie? – spytała Jola męża. – Piszą, żeby się nas wystrzegać, bo jesteśmy oszustami. Podobno w Warszawie sprzedajemy bite samochody, twierdząc, że są bezwypadkowe. Niby przekręty w stolicy, ale fama poszła na całą Polskę.
– Chyba żartujesz!
– Poczytaj wpisy na forach. Myślałam, że o tym wiesz. Kilka osób nawet groziło właścicielom…
– Czyli nam – zreflektował się Rysiek.
– No tak! – przytaknęła Jola. – Zadzwoń jak najszybciej do Tomka i wyjaśnijcie wszystko. Może on cię kantuje?
– Jolka, jak możesz? – oburzył się Ryszard.
– Rób, jak uważasz. Zaraz ruszam do Drezna. Wrócę jutro.
Ryszard jeszcze coś komentował, ale Jolka już nie słuchała. Miała dużo spraw na głowie, a od kiedy dwa lata temu wyprowadzili się z centrum Wrocławia, dużo czasu spędzała za kierownicą. Następnego dnia policjanci otrzymali zgłoszenie o morderstwie. Dzwoniła Jolanta Pucek. Zapłakana krzyczała do słuchawki, że ktoś zabił jej męża. Leżał w salonie w kałuży krwi.
Kiedy policjanci zbliżali się pod wskazany adres, zobaczyli przed domem roztrzęsioną kobietę. Próbowali ją uspokoić. Po chwili zjawiła się karetka, którą wezwali tuż po zgłoszeniu kobiety. Dla Ryszarda Pucka nie było już niestety ratunku. Mężczyzna miał ranę postrzałową. Jego żona dostała silne leki uspokajające.
– Pani Jolanto, proszę opowiedzieć, co się stało – łagodnie przemawiał komisarz Filipczak.
– Ostatni raz widziałam się z Ryśkiem wczoraj. Mieliśmy małą wymianę zdań. Mąż zdenerwował się, bo powiedziałam coś niemiłego o jego koledze ze studiów, naszym wspólniku. Miał zająć się tematem, a ja pojechałam po towar do Drezna. Wiedzą panowie, mam hurtownię z niemiecką chemią. No. I ja tam w interesach, a w tym czasie, ktoś mojego Ryśka… – rozszlochała się na nowo kobieta.
Policjanci dali się jej wypłakać.
– Chciałam wprowadzić nowe produkty na rynek – kontynuowała Jolanta. – Kupiłam nawet kilkanaście sztuk na próbę. Mogą panowie sprawdzić, kartony stoją nierozpakowane w bagażniku mojego SUV-a. Niby mam dostawców, ale nowości lubię kupować sama – opowiadała kobieta. Nagle się zacięła i znowu w płacz.
– Kiedy wróciłam do domu, męża nie było. To znaczy był, leżał w salonie w kałuży krwi… Nie zauważyłam go od razu, bo najpierw poszłam do kuchni zrobić kawę. Szłam z filiżanką do salonu, planowałam zadzwonić do Ryśka i wtedy go ujrzałam…
– Co o tym sądzisz? – Filipczak zapytał kolegę, kiedy szli w stronę radiowozu.
– Widocznie Pucek komuś się naraził. Ludzie ostatnio gadali, że oszukuje. Nie wiem, ile w tym prawdy, bo mnie nie stać na samochody od niego… – dodał złośliwie policjant.
– Mnie też, ale wróćmy do jego zrozpaczonej żony. Coś mi nie gra w jej opowieści.
Co nie pasowało komisarzowi Filipczakowi w opowieści Jolanty?
Rozwiązanie zagadki kryminalnej na kolejnej stronie.