Mężczyzna postanowił zemścić się raz a dobrze. Okrutny plan wydawał się prosty. Wiedział, że jego adwersarz spędzi Wigilię u siostry… cz. 2/3
25 grudnia 2019

Miał też pewność, że ludzie w kościele będą wypici… Potrzebny był mu samochód. W tym celu ściągnął na wieczerzę swojego zięcia Jerzego Sochę, który miał fiata 125p.
Jerzy tym fiacikiem zawiózł na pasterkę do Połańca Jana Sojdę i Józefa Adasia z żonami. Potem zrobił drugi kurs po swoją ślubną i po państwa Kulpińskich. Znaczna część mieszkańców Zrębina przyjechała do kościoła autobusami, jednym kierował Feliks Stefaniak, a drugim Maciej Wysocki. Autobusy ustawiły się jeden za drugim, za nimi zaparkował fiat. Niektórzy zamiast iść do kościoła, wsiedli do jednego z autokarów i postanowili po swojemu uczcić święta. Była wódka, kiełbasa i oczywiście uroczysty nastrój. Dołączyli do nich inni i pili, „za nowonarodzonego”. Nikogo to specjalnie nie dziwiło, bo taki był zwyczaj i już.
Kiedy Sojda nabrał pewności, że do kościoła dotarły już dzieci Kalitów, poprosił Zofię B., aby podeszła do swojej siostry ciotecznej – Krysi i powiedziała, że „wypity” ojciec awanturuje się w domu. Zosia nie miała ochoty być na posyłki Jana, ale ten nalegał i nalegał, więc poszła.
Może autobus nas podwiezie
Krysi nie uśmiechało się wychodzić z pasterki, ale co było robić. Ruszyła do domu z mężem i bratem. Nie uszli daleko, kiedy zobaczyli autobus. Za kierownicą siedział Feliks Stefaniak. Ucieszyli się, bo była szansa na podwózkę, a tym samym szybsze dotarcie do Zrębina. Obecny w środku Jan Sojda zaczął awanturować się, że Kality obrazili na weselu jego rodzinę. Obiecywał im tego nie darować. Zapowiedział też, że tym autobusem nigdzie nie pojadą. Zdenerwowana Krysia odpysknęła, że niczego od niego nie potrzebuje.
Sojda jeszcze przez chwilę komentował niegodziwe zachowanie Kalitów, wreszcie zaproponował biesiadnikom wódeczkę u sołtysa w Zrębinie. Nie było oporu. Dwa autokary ruszyły. Na przodzie jechał fiatem Socha. Zanim jednak wystartowały, podszedł do niego Sojda i kazał mu najechać na Kalitów…
Krystyna, jej brat i mąż szli prosto do domu. Miecio szedł od strony jezdni, w środku Staszek, a Krysia poboczem. Uszli może kilometr od potyczki w autobusie, kiedy za plecami usłyszeli nadjeżdżający samochód. Wiedzieli, kto jedzie, więc się nie oglądali. Tymczasem Jerzy Socha, wymijając pieszych, potrącił Mietka. Zatrzymał się na poboczu. To samo zrobiły autokary. Miecio padł na jezdnię. Staszek z Krysią rzucili mu się na pomoc. Chłopak jęczał. Noga wyglądała na złamaną. W tym czasie z autobusu wyskoczył Sojda i Adaś. Ruszyli w stronę rannego, wydawać by się mogło, że chcieli pomóc. Tymczasem oderwali od Miecia Staszka i zaczęli okładać go pięściami. Chłopak był młody i sprawny, więc nie było to takie proste. Adaś poleciał do autobusu po ciężki klucz i kilkakrotnie uderzył nim Staszka. Ten upadł na ziemię, ciężko jęcząc.
Z autobusu zaczęli wychodzić ludzie, którzy ledwo trzymali się na nogach, ale chcieli zobaczyć, co się wyprawia. Socha i Kulpiński kazali im wracać na miejsca. Posłuchali.
Przez zaszronione szyby oglądali krwawe przedstawienie.
Krysia rozdygotana nie wiedziała, czy ratować brata, czy męża. Zrozpaczona zaczęła prosić Sojdę, aby nie zabijał jej męża. Po chwili zrozumiała jednak, że nic nie wskóra, a nawet ona i jej dziecko w brzuchu nie są bezpieczni. Postanowiła uciekać. Łąka dzieliła ją od zabudowań. Pokonała zaledwie kilka kroków, kiedy dopadł ją Jan Sojda. Chwycił dziewczynę za gardło. Podleciał Adaś i zaczął okładać ją kluczem do kół. Henryk Witek świecił latarką, aby ciosy były celne. Cichą noc, świętą noc przeszywały rozdzierające krzyki Krysi: „Wujku, zabrałeś mi męża i brata, zostaw chociaż mnie matce”. Po chwili nastała cisza. Zakrwawiona Krysia leżała w śniegu.
Niektórzy z pasażerów nie dowierzając, czy to pijackie zwidy, czy prawda, chcieli pomóc dziewczynie. Pilnujący wozu Kulpiński studził zapały śmiałków, zapowiadając, że mogą skończyć jak Kalitowie.
Krysia nie dawała oznak życia, Staszek jęczał cicho, więc dostał od Sojdy kluczem w głowę, co go skutecznie uciszyło… Przerażony Mietek, unieruchomiony przez złamaną nogę, krzyczał, wzywając pomocy. Jeden z oprawców chwycił go za kurtkę i przeciągnął na środek jezdni… Sojda kazał Sosze wsiąść do fiata, cofnąć, a potem pojechać przed siebie, prosto przez Miecia Kalitę. Stanął na poboczu i nawigował zięciem, aby ten kołem wycelował w głowę chłopca.
Trzeba dodać, że w samochodzie oprócz kierującego siedziała żona Sochy i Kulpińskiego. Zresztą to nie były jedyne kobiety obecne na miejscu zbrodni… Niektórzy byli już solidnie przerażeni. Przestali martwić się już o Kalitów, ale drżeli o siebie. Zastanawiali się, jaki los teraz ich czeka. Doskonale zdawali sobie sprawę, ba widzieli przed chwilą na własne oczy, że Sojda nie cofnie się przed niczym.