Mężczyzna zaginął w czasie żniw. Wprawdzie jego zwłok nigdy nie znaleziono, ale udało się skazać podejrzanych o jego zabójstwo
13 września 2017

W pewnej chwili Grabarczyk opuścił towarzystwo. Kompani byli przekonani, że wyszedł „za potrzebą” albo chciał się trochę przewietrzyć, by wyparował mu z głowy nadmiar zbyt szybko pitego alkoholu. Kierowały nim jednak zupełnie inne intencje. Pokręcił się trochę przy stodole i przekonany, iż nikt go nie obserwuje zabrał stamtąd worek pełen zboża, który wyniósł za ogrodzenie. Chwilę później, jak gdyby nigdy nic, wrócił do raczących się alkoholem kompanów. Usiadł na schodach przed domem w oczekiwaniu na kolejną porcję alkoholu. Ale spokojna do tej pory impreza nabrała zupełnie odmiennego charakteru…
Niespodziewanie Andrzej Kramarz zaszedł od tyłu siedzącego na betonie Zdzisława Grabarczyka i uderzył go z całej siły w głowę pięciokilogramowym odważnikiem, który chwilę wcześniej znalazł gdzieś w obejściu. Mężczyzna nie spodziewał się ataku, nie zdążył nawet w jakikolwiek sposób zasłonić przed ciosem i osunął się bezwładnie na ziemię.
Z perspektywy czasu trudno jednoznacznie stwierdzić, co było powodem furii gospodarza. On sam zaprzeczał, jakoby była to zemsta za kradzież. – Uderzyłem go, bo chciał ukraść mi worek ze zbożem – miał powiedzieć jednemu z kompanów, którzy byli uczestnikami tamtej libacji.
Ale tamtego popołudnia nikt nie zadawał jeszcze żadnych pytań. Pozostali mężczyźni byli zszokowani niespodziewanym rozwojem wydarzeń. Otrzeźwieli w mgnieniu oka, tym bardziej, że gospodarz tonem nie znoszącym sprzeciwu zażądał by pomogli mu w ukryciu ciała mężczyzny, który już po pierwszym ciosie bezwładnie osunął się na ziemię. W jednej z wersji ciało nieprzytomnego mężczyzny przenieśli do stodoły, zawinęli w folię i obwiązali drutem, potem wywieźli nad jezioro, wrzucili do wykopanego wcześniej dołu, zasypali wapnem, na które wrzucili kilka snopków świeżo co skoszonego zboża, a na koniec dół zakopali ziemią.
– Widziałem jak Andrzej trzymał odważnik w ręku, ale samego uderzenia nie widziałem – zeznawał w trakcie śledztwa Janusz Ochnik. – Razem z Darkiem i Jarkiem zapakowaliśmy ciało na wóz. Ale oni nie widzieli gdzie je zakopywaliśmy, bo byli bardzo pijani i spali. Andrzej za tę pomoc obiecał postawić nam potem wódkę, więc dlaczego miałbym mu odmówić. Nie przyznawałem się do tego przez te dziesięć lat, żeby uniknąć odpowiedzialności za pomoc przy tym.
W sądzie nie był jednak już tak bardzo wylewny. Najpierw odwołał swoje wcześniejsze zeznania, a zapytany dlaczego w takim razie podpisał stosowny protokół przesłuchania stwierdził, że zrobił to, bo tak kazali mu policjanci. – Powiedzieli, że jak nie będę posłuszny to jeszcze za to zapłacę. Bałem się, że będą mnie bili, maltretowali. Więc na wszelki wypadek wymyśliłem tę historię o wywożeniu ciała nad jezioro, żeby tylko dali mi święty spokój.
Zanim jednak Andrzej Kramarz stanął przed sądem policja musiała zebrać dowody świadczące o jego winie. Od początku nie było to proste. Ustalenia operacyjne to jedna rzecz, a materiał procesowy to drugie. Przede wszystkim brakowało zwłok zamordowanego mężczyzny. I choć naoczni świadkowie wskazali miejsce, gdzie miały być ukryte zwłoki to jednak nie na wiele to się zdało. Pomimo użycia koparki, georadaru, a nawet przeszukania przez nurków dna jeziora – nie uzyskano żadnych rezultatów. Przez kilkanaście godzin śledczy przekopywali zabudowania, pomieszczenia gospodarcze, a nawet należący do podejrzanego kompostownik w nadziei, że uda się znaleźć jakiekolwiek ślady popełnionej w 1998 roku zbrodni. Niestety, czas zrobił swoje i tam również nie odnaleziono żadnego dowodu tamtego dramatu. Negatywny wynik poszukiwań jakichkolwiek szczątków zamordowanego mężczyzny nie był dla śledczych specjalnym zaskoczeniem. – Najprawdopodobniej podejrzany przeniósł je znad jeziora w sobie tylko znane miejsce albo je spalił – snuli hipotetyczny obraz wydarzeń. – Dzięki temu miał pewność, że gdyby nawet któryś jego z kompanów wyjawił komuś okrutną tajemnicę to i tak nikt mu nie uwierzy, bo przecież nie udało się znaleźć zwłok Grabarczyka.
Jestem niewinny, nie mam z tą sprawą nic wspólnego!
Akt oskarżenia sporządzony przez słupską prokuraturę zarzucał Andrzejowi Kramarzowi zabójstwo Zdzisława Grabarczyka. Miało do niego dojść 1 sierpnia 1998 roku, a bezpośrednim powodem śmierci był cios odważnikiem za kradzież worka ze zbożem. Po otrzymaniu pierwszego ciosu w głowę Grabarczyk upadł na ziemię. Kramarz kopnął go w brzuch po czym razem z Januszem Ochnikiem przenieśli go do stodoły, gdzie mężczyzna ponownie otrzymał silny cios w głowę drągiem lub kijem. Kilka godzin później pod osłoną nocy zwłoki wywieziono do lasu lub w okolice jeziora, gdzie zostały zakopane. Niewykluczone, że dla zatarcia zbrodni posypano je wapnem. Niewykluczone, że kilka dni później Kramarz przewiózł zwłoki w sobie tylko znane miejsce.
Ciała denata pomimo wskazania przez jednego ze świadków miejsca jego ukrycia i przeszukania terenu za pomocą koparki i georadaru, nigdy nie znaleziono. Motywem pośrednim miało być „odbicie” przez zamordowanego kobiety, z którą wcześniej był związany Andrzej Kramarz.
W przeszłości kilka razy doszło z tego powodu między nimi do rękoczynów, z których zawsze zwycięsko wychodził młodszy i silniejszy Grabarczyk. Kramarz kilka razy miał odgrażać się, że nie puści sprawy płazem i jeszcze „sprawi mu łomot, który na długo popamięta”.
Oskarżony nigdy nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Nie ukrywał, że tamtego wieczora rzeczywiście Grabarczyk był na małej imprezie w jego domu, ale cały i zdrowy wyszedł od niego z innymi gośćmi i nie wie, co się potem z nim stało. Poproszony o ustosunkowanie się do stawiających go w niekorzystnym świetle zeznań kilku świadków stwierdził, że powtarzają tylko głupie plotki, które rozpuścili we wsi jego wrogowie.
– Ilu miał pan tych wrogów? Czy i dlaczego był pan zwaśniony z sąsiadami? – próbował dociekać w śledztwie prokurator, jednak Kramarz unikał odpowiedzi na takie pytania. Nerwowo tylko zaciskał dłonie, milczał albo mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. – Jestem niewinny, nie mam z tą sprawą nic wspólnego! – zapewniał co najwyżej przesłuchującego go prokuratora.
Zmowa milczenia
Proces przed Sądem Okręgowym w Słupsku wzbudził spore zainteresowanie, nie tylko mediów. Po pierwsze: w sprawach o zabójstwo rzadko padają zarzuty, kiedy nie udało się znaleźć ciała. Po drugie: przed tamtejszą Temidą jako świadkowie zeznawali ludzie, obdarzeni – przynajmniej w ich mniemaniu – zdolnościami paranormalnymi. Tacy bardzo rzadko stają przed obliczem Temidy, która raczej z niedowierzaniem podchodzi do ich ustaleń i rewelacji… Nie uprzedzajmy jednak faktów.