Pięknością nie była, ale on miał oko nie na młodą sadowniczkę, a jej posag. Kiedy jego plany spaliły na panewce, poprzysiągł słodką zemstę
16 września 2020
Po pierwszej randce były kolejne. Zawsze umawiali się na neutralnym gruncie – w kawiarni, parku, na rynku w miasteczku. Dopiero po miesiącu Tomasz został zaproszony na uroczysty niedzielny obiad do domu Władysławy. Niezmiernie się tym przejął. Postanowił zrobić jak najlepsze wrażenie na rodzicach dziewczyny. Przyjechał odświeżony, elegancki, bacząc na każdy swój krok, żeby nie popełnić jakiejś gafy, która mogłaby zniechęcić do niego „teściów” – jak już w myślach nazywał Henryka i Barbarę C.
– Mamo, tato – to jest Tomek, o którym tyle wam opowiadałam – przedstawiła go Władysława. Było to oczywiste kłamstwo, jako, że o niedzielnym gościu wspomniała im ledwie dwa dni wcześniej, błagając wręcz, by się zgodzili na tę wizytę. O Tomaszu P. nie wiedzieli praktycznie nic, bo o kimś takim wiedzieć nic nie chcieli.
– Następny cwaniak, który chce się dobrać do moich pieniędzy. Bez problemu się go spławi – mruknął niezadowolony pan C. Teraz jednak, oprowadzając Tomasza po swoich „włościach” musiał robić dobrą minę do złej gry i trzeba powiedzieć, że był w tym mistrzem. Na rozprawienie się z amantem będzie jeszcze dość czasu.
Tomasz był oszołomiony bogactwem napotykanym na każdym kroku i ledwie był w stanie wydobywać z siebie pojedyncze słowa. Wnętrze domu wręcz lśniło od najdroższych sprzętów, kafelków i robionych na zamówienie mebli.
W obszernym garażu cieszyły wzrok cztery luksusowe auta, m.in. odrestaurowana na stylową limuzynę Wołga z początku lat 60. XX wieku. – Trochę kosztowała, ale postanowiłem ją mieć. A dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych – powiedział z przechwałką w głosie Henryk C.
Wszystko razem wzięte było jednak niczym w porównaniu z ogrodem otaczającym dom i sadami, w których rosnące rzędami wiśnie, jabłonie, grusze, morele i inne owoce (w tym rzadkie, unikatowe gatunki) przywodziły na myśl niezmierzone zastępy wojska.
– Widzę, że się panu tu podoba – uśmiechnął się gospodarz. Tomek odparł, że jest wspaniale, czuje się jakby znalazł się w raju. Ojciec dziewczyny przyozdobił twarz jeszcze milszym uśmiechem. – Wszystko odziedziczy Władeczka. Jedną ja mamy, więc komu mamy zostawić dorobek życia…
Czytał w oczach Tomasza P. jak w otwartej książce. Jego cielęcy zachwyt utwierdzał mężczyznę w podejrzeniach co do intencji chłopaka. Specjalnie go więc prowokował, bo miał ochotę zabawić się jego kosztem.
Na pozór jednak niedziela upłynęła w niezwykle miłej i sympatycznej atmosferze. Pod koniec dnia, kiedy pora była wracać do domu, Tomasz P. czuł się tu już prawie jak członek rodziny. – Proszę częściej nas odwiedzać – powiedziała przy pożegnaniu Barbara C. Spojrzała na męża, który zanim się odezwał, znacząco do niej mrugnął. – Oczywiście, zawsze będzie pan miłym gościem…
* * *
Tomek nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Czy to możliwe, żeby jego plan wejścia do tej rodziny miał się wkrótce ziścić? Jego kolejna wizyta u Władysławy i jej rodziców tylko go w tym utwierdziła. Znowu było sielsko i rodzinnie, iście królewski obiad a potem w niczym nie ustępująca obiadowi kolacja.
Zrobiło się późno więc pani Barbara i Władzia zaproponowały, żeby przenocował. Dom jest obszerny i bez problemu znajdzie się jakiś gościnny pokój. Tomek zgodził się, mimo iż następnego dnia miał poranną zmianę w supermarkecie. Najwyżej trochę się spóźnię, co mi tam. I tak długo w tej budzie już nie popracuję – pomyślał beztrosko. Decyzja o pozostaniu na noc w domu państwa C. okazała się jednak brzemienna w skutki. I to dla obu stron…
Nie mógł usnąć. Łóżko, na którym leżał, było wprawdzie bardzo wygodne, ale Tomasz zanadto był podminowany, żeby zapaść w sen. W pewnym momencie udał się do łazienki za potrzebą. Po spuszczeniu wody zamierzał umyć ręce i naraz usłyszał rozmowę gospodarzy, prowadzoną w pobliżu.
– On chyba ma chory pęcherz – powiedziała Barbara C. – Stale chodzi do ubikacji.
– W takim razie, jak go jutro będę stąd wyrzucał, policzę mu nie tylko za obiad i kolację, ale i za zużytą wodę – zaśmiał się nieprzyjemnie Henryk C.
– Musisz być taki okrutny? Nie można było od razu powiedzieć mu bez owijania w bawełnę, że nie ma szans u Władziuni, żeby się biedak nie łudził?
– A ja uważam, że takiemu bezczelnemu szczeniakowi, który poluje na posagi, warto dać nauczkę. Może następnym razem się zastanowi…
Tomasz nie dosłyszał dalszej części rozmowy. Ale i tak wszystko było już dla niego jasne. W jednej krótkiej chwili cały gmach nadziei pokładanych w planowanym małżeństwie z Władysławą C. runął jak domek z kart. A to kanalie – pomyślał zgrzytając zębami. Nie tylko nie mają najmniejszego zamiaru zgodzić się na ten związek, ale chcą go jeszcze w okrutny sposób upokorzyć. Jest dla nich śmieciem i wydaje im się, że wszystko im wolno! Ale niedoczekanie!
O czwartej nad ranem opuścił po cichu niegościnne progi domu, nie zostawiając gospodarzom żadnej wiadomości. Wziął urlop w pracy i przez tydzień opracowywał i cyzelował plan zemsty na sadownikach. Postanowił uderzyć w ich najbardziej czuły punkt…
* * *
Tym najczulszym punktem wcale nie była ukochana jedynaczka Władysława. Dziewczynie nie spadł więc włos z głowy. Tomasz P. wymyślił coś innego…
Ciepły, słoneczny poranek zwiastuje często udany dzień. Tym razem było niestety inaczej. W kilka minut po przebudzeniu Henryk C. o mało nie dostał zawału serca, gdy zobaczył co się stało w jednym z jego sadów.