Mieszkańcy Waszyngtonu oraz stanów Wirginia i Maryland łączyli śmierć 8 osób z zamachami, które wstrząsnęły światem 11 września 2001 roku cz. 4/6
21 kwietnia 2019

„To do Ciebie, panie Policjo. Nazywam się Bóg. Nie wolno ujawniać treści tego listu prasie” – pisał snajper, przypominając o poprzednich, nieskutecznych próbach skontaktowania się z policją. Funkcjonariusze zdawali sobie sprawę, że nie żartuje. Domagał się wpłacenia 10 milionów dolarów na podany numer konta w Bank of America. Numer należał do karty kredytowej, wydanej przez ten sam bank, skradzionej 25 marca 2002 roku kierowcy autobusu linii Greyhound na krótkiej trasie w stanie Arizona. Snajper domagał się od policji błyskawicznego działania i całkowitej gwarancji bezpieczeństwa przy pobieraniu okupu z bankomatów. W zamian nie obiecywał nic. Nawet słowem nie wspomniał w liście o zaprzestaniu morderstw. Wręcz przeciwnie: na wypadek niespełnienia żądań lub prób wykorzystania bankomatów jako pułapek, człowiek określający siebie Bogiem groził kolejną serią akcji terrorystycznych: „Gdy spróbujecie nas złapać, będziecie mieli na składzie coraz mniej worków na zwłoki. Wasze dzieci nie są bezpieczne w żadnym miejscu i w żadnym czasie”.
Policja podjęła natychmiast nieudane próby skontaktowania się z nadawcą listu, lecz snajper okazał się człowiekiem precyzyjnym chyba tylko w strzelaniu do niewinnych ludzi. Nie potrafił poradzić sobie z ustaleniem skrzynki kontaktowej; podany przez niego numer telefonu był mylny i uniemożliwiał porozumienie. Władze powołane do schwytania snajpera mogły tylko snuć domysły na temat jego osoby. Czy jest to rzeczywiście terrorysta powiązany z jakąś organizacją, czy też człowiek działający z pobudek zemsty lub dla korzyści finansowych? Czy działa w pojedynkę? Chyba nie, bo w ostatnich zdaniach listu pisze w liczbie mnogiej.
Na tych domysłach upłynęła niedziela 20 października. W tym dniu działające niezależnie od siebie dwa patrole policyjne zatrzymały i sprawdziły podejrzanie wyglądający samochód osobowy Chevrolet Caprice rocznik 1990 z tablicą rejestracyjną stanu New Jersey. Pierwsza interwencja nastąpiła o godzinie trzeciej po południu w okolicach Richmond w stanie Wirginia. Komputerowe sprawdzenie wykazało, że kierowca ma czyste konto. Policjanta wcale nie zdziwił fakt, że w październiku ten właśnie samochód został zatrzymany na trasach wokół stolicy kraju aż sześć razy. Nie zaintrygowało to również kolejnego policjanta, któremu ten dziwny samochód wpadł w oko już dwie godziny później, w pobliżu miejscowości Glen Allen na obrzeżach Richmond. Znowu sprawdzenie za pomocą komputera, z tym samym wynikiem: skontrolowany w ciągu ostatniego miesiąca aż osiem razy Chevrolet Caprice nie brał udziału w żadnym przestępstwie.
Gdyby jednak policjanci wykazali się większą wnikliwością i spróbowali pod jakimś pretekstem zajrzeć do bagażnika, dokonaliby rewelacyjnego odkrycia. Ten stary Chevrolet Caprice był ruchomą fortecą, przemierzającą bez większego trudu systematycznie kontrolowane trasy w kilku stanach wokół Waszyngtonu.
Ostatnia ofiara
Sprawca (czy też sprawcy?) terroru mieli już tego wszystkiego dość i zwyczajnie pałali gniewem. Policja nie była w stanie dać odpowiedzi na list w sprawie 10 milionów dolarów, bo zawiodły wszystkie sposoby nawiązania kontaktu. Brak możliwości szybkiego zawładnięcia aż tak ogromną ilością pieniędzy powodował desperackie zachowania snajpera. Telefonował on do całkiem przypadkowych osób, wśród nich do księdza w jednej z parafii, próbując znaleźć pośrednika w przekazaniu okupu. Wszystkie próby okazały się jednak chaotyczne i bezowocne.
Toteż do głosu znowu doszedł snajperski karabin. Po trzech dniach przerwy padła kolejna ofiara. Kilka minut przed szóstą rano, we wtorek 22 października 2002 roku, od postrzału w brzuch zginął Conrad Johnson, 35-letni kierowca. Został wzięty na cel w typowej dla siebie codziennej sytuacji, gdy przed wyruszeniem w trasę pił kawę na parkingu w Aspen Hill w stanie Maryland. Świadkami tragedii było wielu jego kolegów – kierowców. Choć po parkingu kręciło się mnóstwo ludzi, snajper wybrał najtrudniejszy cel. Johnson, Murzyn z Jamajki, mąż i ojciec dwojga dzieci, był jednym z najbardziej cenionych pracowników firmy przewozowej Ride-On.
W chwili postrzału stał na ostatnim stopniu swego autobusu, a drzwi zasłaniały go niemal całkowicie.
Natychmiast zgłosili się świadkowie dramatu, dostarczając opisów postaci zamachowca aż tak drobiazgowych, że – jak się to miało już wkrótce okazać – będących wyłącznie wytworem wyobraźni. Snajper był jak z filmu: wysoki, w masce, ubrany na czarno, trzymał w ręku strzelbę i przebiegał przez trawnik w stronę budynku, z którego miał doskonały widok na miejsce zbrodni. Policja poszła tym śladem i przeszukała wszystkie budynki oraz okolice parkingu. Jednocześnie założono blokady na wszystkich zjazdach z najważniejszych tras szybkiego ruchu w rejonie Waszyngtonu, zamykając na długo most American Legion Bridge pomiędzy stanami Maryland i Wirginia –newralgiczny odcinek dla dojeżdżających do pracy w stolicy. Tego poranka tysiące ludzi wyczerpało już swoją cierpliwość i stojąc w korkach dawało upust frustracjom prześcigając się w złośliwych dowcipach i komentarzach pod adresem bezradnej policji.
Snajper dodał również swój komentarz. Pod koniec dnia policjanci znaleźli nieopodal parkingu kolejny list skreślony tą samą ręką. „Brak kompetencji z waszej strony kosztował kolejne życie” – pisał terrorysta i domagał się od policji bardziej sprawnego działania w przekazaniu okupu. Jeśli to nie nastąpi w najbliższym czasie, ofiarą snajperskich zamachów zaczną padać dzieci!
Tadeusz Wójciak
Na kolejną część historii o dramatycznych wydarzeniach ze Stanów Zjednoczonych zapraszamy już jutro. Nie przegap!