Do polowania na snajpera użyto kilku tysięcy funkcjonariuszy wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt, w tym helikoptery i samoloty rekonesansowe. Bezradność, a właściwie nieporadność policji była rzeczywiście przerażająca. Funkcjonariusze spotkali się z nim twarzą w twarz już kilka razy. On sam pisał listy, telefonował i podpowiadał policji najłatwiejsze sposoby wejścia na jego trop. A pierwszy solidny donos, gwarantujący stuprocentowy sukces w schwytaniu mordercy wpłynął do policji wystarczająco wcześnie, by zapobiec dwóm kolejnym tragediom.

W czwartek, 17 października, a więc na dwa dni przed zranieniem inżyniera Jeffreya Hoppera, a na pięć dni przed zamordowaniem kierowcy autobusu Conrada Johnsona, na gorącą linię FBI zatelefonował Robert Holmes z Tacomy w stanie Waszyngton, na przeciwległym krańcu kontynentu. Przedstawił się jako weteran U.S. Army i zgłosił swe podejrzenia wobec byłego kolegi z wojska. Twierdził z całym przekonaniem, że sprawcą terrorystycznego polowania na ludzi w rejonie stolicy kraju nie może być nikt inny, jak tylko John Williams, znany też jako John Allen Muhammad, jego były przyjaciel z okresu służby w Fort Lewis.

Holmes widział go ostatnio w Tacomie na początku lata, w towarzystwie czarnego chłopaka, którego Williams nazywał swym synem. Choć niewątpliwie nie miał on syna w tym wieku. Williams traktował go właściwie jak młodego przyjaciela i mówiąc o nim lub zwracając się do niego używał ksywy „Snajper”. Miało to sens o tyle, że Williams posiadał karabin wojskowy M-16 z celownikiem optycznym i często trenował strzelanie do celu, w towarzystwie owego chłopca, którego chciał wyszkolić na snajpera tak doskonałego jak on sam. Obu mężczyzn już od dłuższego czasu nie ma w Tacomie.

 

To oni strzelają do ludzi w rejonie stolicy.

Williams ma osobiste powody, by mścić się nie gdzie indziej, a właśnie tam. W pobliżu Waszyngtonu schroniła się przed nim jego była żona, uniemożliwiając mu kontakt z trojgiem małych dzieci.

Autor tego donosu wykonał swój obywatelski obowiązek i czekał na ciąg dalszy, którego jednak nie było. Donos utknął wśród dziesiątków tysięcy wszelkiego rodzaju zgłoszeń od społeczeństwa w sprawie tragedii pod Waszyngtonem. I tkwił tam aż do dnia zbrodni popełnionej na kierowcy autobusu.

 

„To ja, Snajper…”

Znacznie sprawniej zadziałała policja w sprawie innego, całkiem już dziwacznego, zgłoszenia na gorącą linię. W dniach, gdy snajper bezskutecznie domagał się okupu w wysokości dziesięciu milionów dolarów, ktoś pozostawił na policyjnych taśmach taki oto tekst: „To ja, Snajper. Czy ktoś mnie wreszcie potraktuje poważnie?! Jeśli macie jakieś wątpliwości co do mojej osoby, zadzwońcie natychmiast do Montgomery w stanie Alabama i spytajcie tamtejszą policję o morderstwo na ulicy St. Ann…”

Tym razem sprawę załatwiono w tempie błyskawicznym, choć policjanci zachodzili w głowę, czy terrorysta zdrowy na umyśle mógłby rzeczywiście donosić na samego siebie i wystawiać się na ogromne ryzyko. Okazało się, że tak: donos od snajpera odnosił się do prawdziwego morderstwa. W dalekim mieście Montgomery policja znała wszystkie szczegóły tego przestępstwa, popełnionego zaledwie przed miesiącem. Późnym wieczorem 21 września nieznani sprawcy zaskoczyli dwie pracownice sklepu z alkoholem Alabama Liquor Control podczas zamykania. W wyniku strzelaniny śmierć na miejscu poniosła 52-letnia Claudine Parker, a 24-letnia Kellie Adams została ciężko ranna. Kobiety nie zostały obrabowane, co postawiło ten napad w rzędzie najbardziej bezsensownych ciężkich przestępstw w historii miasta.

Pod sklepem znaleziono wymiętoszony katalog broni palnej, a na nim mnóstwo znakomicie zachowanych odcisków palców jednej osoby. Teraz, w miesiąc później,  do Waszyngtonu udał się agent FBI z  Montgomery w Alabamie z paczką zawierającą ten katalog, odczyt zdjętych z niego odcisków palców oraz poszarpane fragmenty pocisków wyjęte z ciał dwóch kobiet. Po „wrzuceniu” do centralnego komputera z danymi przestępców, odciski palców ujawniły ich właściciela. Okazał się nim Lee Boyd Malvo, osiemnastoletni imigrant z Jamajki, który popadł w konflikt z amerykańskim prawem przy wjeździe do USA.      Natychmiast zgromadzono o nim wszystkie dostępne informacje. Chłopiec przybył z Jamajki w towarzystwie czterdziestolatka nazwiskiem John Williams alias John Allen Muhammad, mieszkańca Tacomy w stanie Waszyngton. Obaj zostali zatrzymani przez agentów biura imigracyjnego w porcie lotniczym w Miami na Florydzie, po przylocie z Jamajki w kwietniu 2001 roku. Chłopcu zezwolono na okresowy pobyt w USA do czasu wyjaśnienia nieprawidłowości w dokumentach. Obaj udali się następnie do Tacomy, gdzie Williams znalazł dla chłopca  miejsce w ośrodku dla bezdomnych  Lighthouse Mission. Lee Malvo od razu zaczął naukę w szkole średniej, a popołudniami odwiedzał go Williams. Obaj zniknęli z rejonu Tacomy w tajemniczych okolicznościach pod koniec lata 2002 roku.

Natychmiast rozpoczęto zbieranie wszystkich możliwych danych o dziwacznej parze. Po „wrzuceniu” nazwiska Muhammada do komputera FBI, wyskoczył donos nagrany na gorącą linię przez Roberta Holmesa, jego kolegę z Tacomy. Dostarczone szczegóły złożyły się w jedną wielką poszlakę. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że to para Muhammad i Malvo stanowi zgrany duet snajperów, od trzech tygodni terroryzujących okolice Waszyngtonu. Niejasny był tylko motyw zbrodniczej działalności. Czyżby chodziło tylko o to, że na przedmieściach stolicy mieszkała od pewnego czasu była żona Muhammada, z którą ten miał poważny zatarg? Jeśli tak, byłby to najbardziej szaleńczy motyw do zamordowania dziesięciu, a ciężkiego poranienia trzech Bogu ducha winnych ludzi.

1 2 3>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]