Różnie zachowują się żony, którym mężowie zarzucają zdradę. Niektóre, za wszelką cenę, chcą się dowiedzieć, kto doniósł o przyprawionych rogach
12 lutego 2018
Człowiek za kierownicą obrócił się do niej.
– Cześć, Aśka – rzucił drwiącym tonem.
Nie znała go, ale najwyraźniej on znał ją. W takim razie to nie może być pomyłka. O co więc chodzi? Czego od niej chce?
– O co wam chodzi? – spytała. – To jakieś żarty?
– Zapewniam cię, że nie – powiedział Jacek A. i ruszył z piskiem opon.
* * *
Byli bardzo lakoniczni, nie chcieli powiedzieć dokąd ją wiozą.
– Już niedługo sama się dowiesz, więc nie nudź, bo wrzucimy cię do bagażnika – grozili Joannie. Wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia, których żadnym sposobem nie umiała rozszyfrować.
Jechali już prawie godzinę. Strach Joanny wzrastał z każdą sekundą. „A może oni chcą mnie zabić? – myślała ogarnięta paniką. – Ale za co? Przecież ja nic zrobiłam, o niczym nie wiem.”
Joanna L. była osobą stanu wolnego, wynajmowała kawalerkę, od przeszło roku pracowała w biurze turystycznym, mającym siedzibę w centrum Z. Czas wolny spędzała w domu, albo na spotkaniach towarzyskich w dość licznym gronie przyjaciół i znajomych. Nie przypominała sobie, by wśród nich miała jakichś wrogów. „A może to jacyś terroryści, którzy wywiozą mnie gdzieś na koniec świata i zlikwidują” – pomyślała przerażona i zaczęła popłakiwać.
Auto w pewnej chwili skręciło w drogę, biegnącą koło lasu. Po paru minutach między drzewami zajaśniała tafla jeziora. Jacek A. zatrzymał samochód przed jednym z wielu małych, drewnianych domków campingowych. W lecie bywa tu tłoczno i gwarno, ale wczesną wiosną trudno o żywą duszę.
Człowiek, który groził Joannie L. nożem, znów go wyciągnął. Wyprowadzili kobietę z samochodu i podtrzymując pod ramiona, niemal wnieśli do domku. Czuć w nim było wilgoć i stęchliznę. Nie było żadnych mebli, oprócz starego brudnego materaca, leżącego na zaśmieconej podłodze, po której walały się mysie odchody.
Rzucili ją na cuchnące posłanie. To był początek koszmaru, który trwał do późnych godzin wieczornych. Joanna L. została najpierw brutalnie pobita przez trójkę napastników. Potem dwaj z nich: Jacek A. i Wiesław T., zgwałcili ją, co telefonem komórkowym sfilmował Grzegorz K. Cała trójka groziła, że to jeszcze nic, bo gwoździem programu będzie pozostawienie jej tu związanej i podpalenie domku. Na szczęście groźby tej nie spełnili. Nadal nie wyjaśniali motywów takiego postępowania.
* * *
O wpół do dwunastej w nocy, Jacek A. zarządził koniec „imprezy”.
– Zbieramy się. Ale ty – zwrócił się do Joanny – masz do wykonania jeszcze jedno zadanie.
– Co takiego? – wykrztusiła.
– Musisz kogoś przeprosić – wyjaśnił mężczyzna. – Masz za długi język, nagadałaś głupot o jednej ze swoich koleżanek, narażając ją na masę przykrości. Mąż dziewczyny o mało się z nią nie rozszedł, a ta biedaczka znalazła się na skraju załamania nerwowego. Zawieziemy cię do niej, a ty masz uklęknąć, przeprosić ją i przyrzec, że to się nie powtórzy.
– Ale ja na nikogo nic nie nagadałam…
Była pewna, że to jakaś koszmarna pomyłka. Oni myślą, że kogoś oczerniła lub na kogoś doniosła. Jeśli jednak do tej dziewczyny pojadą, wtedy wszystko się wyjaśni. Dojdzie do tego, że to ją będą przepraszać! Ale ona im nie daruje!
Niebawem przekonała się, że to jednak nie pomyłka. Kiedy wrócili nocą do Z., na rogatkach miasta zobaczyła w czerwonym Renault Clio Marzenę S., dziewczynę z którą pracowała w jednej firmie i którą znała jeszcze ze szkolnych czasów. Nawet była z nią zaprzyjaźniona. Gdy ją ujrzała, ucieszyła się, gdyż – nie wiedzieć czemu – wydawało jej się, że Marzena na skutek jakiegoś trudno wytłumaczalnego przypadku pojawiła się tu, żeby ją odbić z rąk oprawców. Do głowy jej nie przyszło, że koleżanka jest z nimi w zmowie.
Wystarczyło jednak, że uważnie spojrzała jej w oczy i widząc zacięty, nienawistny wyraz twarzy, zrozumiała, że Marzena jest ostatnią osobą, która jej pomoże. Nie była już nawet pewna, czy to jawa, czy sen. A przecież naprawdę nigdy na jej temat z nikim nie plotkowała. I tym bardziej nie komentowała sposobu, w jaki tamta się prowadzi. Choćby dlatego, że nic na ten temat nie wiedziała.
Musiała na kolanach pokonać kilkunastometrowy odcinek i nie podnosząc się z klęczek, przeprosić przyjaciółkę. Jacek A., Wiesław T. i Grzegorz K. filmowali tę scenę telefonami komórkowymi. Joanna L. ze strachu wykonywała wszystkie polecenia; oprawcy zagrozili bowiem, że jeśli będzie się ociągać, za kilka dni znowu zostanie porwana.
Zakazali jej również kontaktować się z policją. Nie tylko znajdą ją i wystawią kolejny rachunek za zbyt długi język, ale dodatkowo puszczą w obieg zdjęcia, jak szła na kolanach po błocie i psich odchodach. A może również także i te z „imprezy” w domku kempingowym.
– Mam nadzieję, że wyciągnęłaś właściwe wnioski z tej małej lekcji – powiedziała na pożegnanie Marzena. – Nie wtykaj więcej nosa w moje sprawy i zostaw w spokoju Piotrka, bo na przyszłość nie będę taka wyrozumiała…
* * *
Trzy dni później Joanna L., ochłonąwszy ze strachu i szoku, zdecydowała się opowiedzieć o wszystkim policji. Pomysł z teatralnym przeproszeniem był najbardziej ryzykownym punktem planu Marzeny. Dzięki temu policja bez trudu dotarła najpierw do organizatorki „srogiej zemsty”, a potem do wykonawców.
Marzena S. tłumaczyła się, że wynajęła Jacka A., Wiesława T. i Grzegorza K., żeby jedynie przestraszyli przyjaciółkę-intrygantkę. Nie było mowy o biciu czy gwałceniu. Sąd Okręgowy w L. skazał trójkę oprawców na kary po sześć lat więzienia. Marzena S. posiedzi półtora roku za kierowanie całą „operacją”. Została także zwolniona z pracy, a jej mąż tym razem bez wahania wystąpił do sądu o rozwód.
Karol Rebs
Zmieniono wszystkie personalia i niektóre szczegóły.