Na przełomie lat 80. i 90. w majestacie prawa uchylono furtkę, dzięki której do Polski legalnie sprowadzano miliony litrów spirytusu
6 kwietnia 2019
Powstały wtedy ogromne fortuny, które stały się podwaliną dla wielu legalnych i mniej legalnych interesów. Tamten proceder zyskał nazwę afery alkoholowej. I chociaż furtkę po pewnym czasie zamknięto, transporty wypełnione alkoholem nadal przekraczały granice, tym razem jako przemytnicza kontrabanda. Dla zorganizowanych gangów przemyt spirytusu i wprowadzanie go do obrotu w postaci fałszywej wódki stały się prawdziwą żyłą złota. Przez wiele lat nie potrafiły się oprzeć pokusie zarabiania potężnych pieniędzy…
Początek interesu związanego z handlem spirytusem, został opisany m.in. w książce Henryka Niewiadomskiego „Świat według Dziada”: „Propozycje kupowania spirytusu Royal i sprzedawania go dalej złożyli mi znajomi. (…) Kolega opowiedział, że z 1 litra spirytusu kupionego w Peweksie, robi się 5 butelek wódki 38-procentowej. Sprzedawczynie udają, że sprzedają alkohol państwowy, za co otrzymują zapłatę. Ekspedientka zarabia w ten sposób trzy razy więcej, więc nie trzeba się obawiać, że doniesie policji. (…) Na początku ów spirytus sprowadzali z zagranicy niemal wyłącznie politycy i ustosunkowani biznesmeni. Szybko jednak interes przejęli szemrani biznesmeni, związani z rodzącą się w Polsce zorganizowaną przestępczością. Trudno nie wejść w taki biznes. (…) Zrodziła się w ten sposób cała branża. Jedni przywozili, inni sprzedawali, kolejni rozrabiali, jeszcze inni wstawiali do sklepów i hurtowni. W proceder zaangażowanych było mnóstwo ludzi. Zrodziła się konkurencja. Zaczęto ze sobą rywalizować. W interes weszła też mafia rosyjska”.
Wystarczy dogadać się z celnikiem
W okolice częściowo zniszczonych zabudowań gospodarczych koło Bydgoszczy, w późnych godzinach popołudniowych, podjechał olbrzymi tir z zachodnioniemiecką rejestracją, a wraz z nim kilka luksusowych aut osobowych. W pobliżu często przejeżdżały duże ciężarówki, więc widok ten nikogo nie zdziwił. Z drugiej strony, oddalone kilkaset metrów od szosy zabudowania, skutecznie chroniły przed okiem ciekawskich sąsiadów. Ci wiedzieli, że dwupokojowy domek nabył niedawno jakiś biznesmen, który nosił się z zamiarem jego remontu. Z ciężarówki zdejmowano spore pakunki. Być może z daleka wyglądały one jak opakowania suporeksu na ewentualny remont, ale dziwny musiał wydawać się transport takiego materiału aż z dalekich Niemiec, zwłaszcza że na miejscu było go pod dostatkiem.
Owe kartonowe pudła kryły litrowe butelki spirytusu „Royal”. Jak później obliczyli fachowcy z bydgoskiej policji, w dwóch pokojach chylącego się ku upadkowi domu udało się zgromadzić spirytualia o wartości 1 mld 700 mln starych złotych.
Kilka dni wcześniej, również w okolice Bydgoszczy, dotarł transport 25 tysięcy litrów spirytusu. Kiedy policjanci z tamtejszej drogówki sprawdzili dokumenty przewozowe, które okazał im kierowca, wynikało z nich, że to żaden spirytus tylko importowane z Chin piórniki szkolne.
To tylko 2 przypadki spośród 31 spraw, jakie we wrześniu 1989 roku były prowadzone w całym kraju w związku z przemytem lub usiłowaniem wwiezienia do naszego kraju zachodnich alkoholi. Kierowcy, którzy go transportowali, niemal zawsze przekonywali śledczych, że nie byli świadomi tego, co wiozą.
– Szef kazał jechać pod taki adres, to jechałem. A co było w beczkach, nigdy nie pytałem, bo to nie mój interes. Miałem tylko dostarczyć towar i dokumenty, za to mi płacili – tłumaczyli się w przypadku wpadki.
Niektórych tylko dziwił może fakt, że niekiedy byli konwojowani przez nieznanych im mężczyzn do celu podróży, a w przypadku, jeśli jechali za granicę, po dojechaniu do posterunku celnego czekali kilka godzin na boku, by po upływie tego czasu jak gdyby nigdy nic przejechać przez granicę Rzeczypospolitej Polskiej bez żadnej kontroli dokumentów czy ładunku.
Jeśli chodzi o sam alkohol importowany z Niemiec, to w listach przewozowych występował on pod różną postacią. Najczęściej wpisywano nazwy jakichś substancji chemicznych albo piwo, sól, środki dezynfekujące, ryż, a nawet wspomniane szkolne piórniki.
Jak to się działo, że nie niepokojeni przez nikogo kierowcy wwozili nad Wisłę trefny towar? Cóż, ludzie są tylko ludźmi! Cała sztuka polegała na dogadaniu się opiekuna transportu z celnikiem. Obie strony transakcji chętnie przystawały na anonimowość, zaś zagraniczna waluta równo opakowana papierowymi banderolami wędrowała z rączki do rączki bez świadków. Udowodnienie przestępczego procederu było bardzo trudne. Nie było komputerowych baz danych, w których rejestrowano wjeżdżające do Polski ciężarówki pełne towaru… Prawo nie przewidywało instytucji świadka koronnego, zakupu kontrolowanego czy policyjnej prowokacji. Organy ścigania, nie dość że nie były przygotowane do zwalczania tego rodzaju przestępstw, to jeszcze śledczy byli zajęci innymi sprawami.