W 1989 r. miały miejsce największe w powojennej historii Polski bunty więzienne. Efektem ich stłumienia były setki rannych, jak również kilku zabitych
23 stycznia 2018
Skazaniec z gabinetem i telefonem
O wiele mniejszy zasięg, a przede wszystkim mniej tragiczne były bunty w innych zakładach karnych. Wprawdzie obeszło się tam bez krwawych ofiar, jednak wydarzenia za kratkami budziły poważne obawy. W Zakładzie Karnym w Nowogardzie na dwa tygodnie skazani niemal przejęli władzę po drugiej stronie muru. Doszło nawet do tego, że członkowie 47-osobowego Komitetu Protestacyjnego Skazanych wydawali zgody na przewiezienie innych więźniów na rozprawy do sądu! W Goleniowie i Nowogardzie skazańcy wyłonili komitety (złożone z najbardziej agresywnych osobników). Owym komitetom oddano do dyspozycji osobne pomieszczenia z telefonem i przepustki stałe na teren całego obiektu. Kontrola stopniowo przechodziła w ręce więźniów, którzy obrażali funkcjonariuszy, nie wstawali na apele, posuwali się do gróźb, pędzili bimber. Rozzuchwalenie skazanych osiągnęło niespodziewane rozmiary!
Kiedy w połowie listopada 1989 Sejm przyjął pierwszą wersję ustawy o amnestii, czteroosobowa delegacja skazanych z nowogardzkiego więzienia pojechała do Warszawy na rozmowy z parlamentarzystami. Potraktowano ich jak pełnoprawnych partnerów do poważnych rozmów. Z perspektywy czasu wydaje się to nieprawdopodobne, ale na początku prawie 500-kilometrowej podróży więźniowie zmusili strażników do… zatrzymania się w restauracji!
Mimo ich protestów zamówili po ćwiartce wódki i dwa piwa na osobę. W połowie drogi zażądali ponownego postoju, podczas którego jeszcze raz zjedli obiad suto zakrapiany alkoholem. Kiedy dojechali do Warszawy, wszyscy byli nieźle pijani. Zamiast wizyty w Sejmie zażądali odwiedzin u jednego ze znajomych, który mieszkał w Warszawie. Strażnicy odmówili spełnienia tego żądania, co oburzyło skazanych, którzy zaczęli się coraz mocniej awanturować. Na całe szczęście byli już blisko celu podróży. Zamiast na Wiejską do Sejmu, więzienna Nyska podjechała do aresztu na Rakowieckiej. Dopiero po tym incydencie posłowie oraz przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości zrezygnowali z jakichkolwiek rozmów z delegacją skazanych.
W momencie rozpoczęcia grudniowych buntów jeden z przywódców buntu w Nowogardzie zagroził naczelnikowi: Za pięć minut spalimy panu tę budę! Słowa dotrzymał. Na wieść o buncie w Czarnem więźniowie najpierw zaczęli tłuc w kraty, a później uwolnili się z cel. Na dach budynku poleciały zapalone puszki z pastą do polerowania podłogi. Straż pożarna nie była w stanie ugasić pożaru bo więźniowie zaczęli rzucać w kierunku strażaków kamieniami. Ci ostatni – co jest jak najbardziej zrozumiałe – nie mieli zamiaru ryzykować życia! Z godziny na godzinę sytuacja stawała się coraz bardziej groźna. Walki w Nowogardzie trwały trzy dni. Buntownicy poddali się dopiero po przekazaniu im wiadomości, że milicja otaczająca budynek więzienia otrzymała zgodę na użycie ostrej amunicji dla uśmierzenia zamieszek. Dopiero ta groźba podziałała jak kubeł zimnej wody.
Roman Baszkiewicz