W listach pisanych do policji nazywał siebie Bogiem. Był tak pewny siebie, że postanowił zgłosić donos na… siebie samego
21 stycznia 2018

Para mężczyzn Muhammad-Malvo trafiła na sam szczyt długiej listy osób podejrzanych przez policję. Wciąż trwały poszukiwania snajpera-fantoma poruszającego się białym vanem. Jeszcze przez dwa długie dni ludność szerokiej strefy wokół stolicy budziła się rano w strachu o swoje dzieci.
Rodzice wciąż nadal woleli ufać swej własnej trosce o dzieci, toteż co rano pod szkołami ustawiały się kolejki samochodów, z których pod czujnym okiem policji wyskakiwały mamy lub ojcowie własnymi ciałami ochraniając dzieci w drodze do zbawiennego wejścia. Nadal obowiązywał zakaz jakichkolwiek zajęć na szkolnych boiskach i w pobliskich parkach. Odwołano szkolne wycieczki, a ogólny nastrój nerwowości udzielał się również podczas lekcji z klasach, prowadzonych przy zasłoniętych oknach. Dzieci musiały zrezygnować z niektórych przyjemności i już na zapas martwiły się, czy będą mogły wyjść na ulice w zbliżającą się noc strachów Halloween.
Zamieszanie wkradło się w życie dorosłych. Terror narzucony przez snajpera postawił pod znakiem zapytania prawidłowy przebieg nadchodzącego dnia wyborów. Ucierpiała ekonomia, a zwłaszcza drobny biznes. Biura podróży przestały wysyłać turystów do Waszyngtonu. Ludzie ograniczyli wyjścia do kina i do restauracji, a nawet na zakupy. Rozkwitła natomiast dostawa gotowej żywności, zwłaszcza pizzy i chińskich dań. Zmalał ruch na trasach szybkiego ruchu, a stacje benzynowe odnotowały znaczny spadek obrotów.
W tej atmosferze dobiegało końca polowanie na snajpera. Dzięki donosowi z Tacomy policja posiadała już znakomite namiary na głównych podejrzanych. Teraz pozostało do wykonania już ostatnie zadanie: trzeba było ich wreszcie złapać.
Po dwóch dniach udało się zgromadzić wszystkie niezbędne dane o parze Muhammad-Malvo. Policja miała już fotografię Johna Muhammada, drukowaną teraz w setkach egzemplarzy i wysyłaną do wszystkich komisariatów w rejonie objętym poszukiwaniami. Mrówcza praca polegająca na przekopywaniu raportów policyjnych o sprawdzanych samochodach przyniosła wreszcie zapis o jednym z ośmiu zatrzymań Johna Muhammada w jego rzucającym się w oczy samochodzie. W chwili gdy na monitorach komputerowych wyświetliła się fotografia starego, poobijanego Chevroleta Caprice, rocznik 1990, przestało obowiązywać polowanie na białego vana. Głównym bohaterem wydarzeń miał się stać teraz samochodowy rzęch.
Choć zmasowane siły policyjne skoncentrowały się teraz na poszukiwaniu Chevroleta, skutek był tak mizerny, że rozważano zwrócenie się o pomoc do mediów. Chevrolet Caprice jakby się zapadł pod ziemię. Akcję poszukiwawczą starano się jak najdłużej utrzymać w tajemnicy, by nie spłoszyć podejrzanych i nie wywołać kolejnej strzelaniny. Jednak wcześniej czy później musiał nastąpić przeciek. I oczywiście nastąpił, ale za to na wielką skalę. Późnym wieczorem, w środę 23 października, sieć telewizyjna CNN podała w swoich dziennikach, że policja poszukuje Chevroleta Caprice, rocznik 1990, z tablicą stanu New Jersey. Podano dokładny opis samochodu oraz numery rejestracyjne. Za CNN wiadomość rozpowszechniły inne stacje telewizyjne i radiowe. Teraz już co kilka minut emitowano w eter komunikat o poszukiwanym samochodzie, z niewinnym zastrzeżeniem wymuszonym przez policję: „Kierowca i pasażer nadal nie są uważani za sprawców terroru w ostatnich trzech tygodniach”.
Ludzie jednak interpretowali tę informację po swojemu. Od godziny dziesiątej w środowy wieczór już każdy na swoją rękę poszukiwał Chevroleta. Oprócz obowiązku patriotycznego w grę wchodziła wysoka nagroda.
Obywatel detektyw
I znów policję w skutecznym poszukiwaniu przestępców musieli zastąpić zwykli obywatele. W tym przypadku dziennikarze, którzy przechwycili od policji tajne informacje i posłali je w eter oraz ludzie umiejący uważnie słuchać wiadomości.
Wśród nich był Whitney Donahue, z zawodu konserwator chłodziarek sklepowych z Greencastle w stanie Pensylwania, człowiek wyjątkowo skrupulatny i sprytny. Gdy podczas nocnej podróży po trasie międzystanowej numer 70 usłyszał w radiu opis poszukiwanego samochodu, zapisał na kartce numer tablicy rejestracyjnej. Od tego momentu prowadził swą własną prywatną inwigilację.
Miał świeżo w głowie dane o poszukiwanym samochodzie, gdy w kilka minut po usłyszeniu komunikatu zatrzymał się w opustoszałym rejonie wypoczynkowym, znajdującym się kilkanaście mil na zachód od miasta Frederick.
Nie wierzył własnym oczom: w światłach jego samochodu widniał Chevrolet Caprice z tablicą rejestracyjną stanu New Jersey! Whitney Donahue szybko porównał zapisane numery. I już nie miał wątpliwości: przed nim stał samochód poszukiwany przez policję wszystkich stanów!
Donahue wykonał pierwsze nieudane próby skontaktowania się z pogotowiem policyjnym. Jego telefon komórkowy miał słaby zasięg. Tuż przed godziną pierwszą w nocy odpowiedział operator biura szeryfa w hrabstwie Frederick. Przyjmując rewelacyjne zgłoszenie poprosił kierowcę o dalszą współpracę i niespuszczanie z oczu podejrzanego samochodu.
Ruchoma forteca
Był już czwartek, 24 października 2002 roku. Jeszcze kilkanaście minut i trwający 23 dni koszmar miał dobiec końca. Policja stanu Maryland zamknęła znaczny odcinek trasy numer 70. Szybko skontaktowano się z kierowcami ciężarówek drzemiącymi w kabinach na parkingu. Dwóch z nich ustawiło swe kolosy tak, by z obu stron blokowały wyjazd. Wkrótce na zamkniętej trasie zaroiło się od pojazdów wszystkich służb lokalnych, stanowych i federalnych już od trzech tygodni biorących udział w polowaniu na mordercę. Policjanci i agenci tych służb obserwowali z bezpiecznej odległości prostą robotę w wykonaniu dostarczonej helikopterami specgrupy. Do akcji włączono ponad stu agentów i komandosów. Przygotowania do finału trwały dwie godziny. Wewnątrz starego Chevroleta spali dwaj ludzie, którzy powinni być ujęci już dawno temu. Przecież policja sprawdzała ich samochód już osiem razy.
Później nie szczędzono złośliwych komentarzy. „Słoń zapolował na mrówkę!” – mówili ludzie. Krytykowano strategię trzytygodniowej akcji poszukiwania przestępców, z wykorzystaniem najlepiej wyszkolonych sił ludzkich oraz najnowszej techniki, z samolotami szpiegowskimi włącznie. „Nie po raz pierwszy zostały przecenione możliwości kryminalistów – stwierdził Billy Sorukas, agent U.S. Marshals. I miał całkowitą rację. Polowano na Al-Kaidę, natomiast sprawcami terroru było dwóch typków złapanych podczas snu w poobijanym Chervrolecie. Na domiar złego nie namierzyła ich ani policja, ani agenci wszystkich możliwych służb, ani najnowsza technika. Dwaj snajperzy-amatorzy zostali ujęci tylko dlatego, że dziennikarzom udało się przechwycić dane z policyjnych źródeł, z których skorzystał podróżujący konserwator chłodziarek sklepowych, słuchający z nudów radia…