Nie żyje Jerzy Kalibabka, pierwowzór serialowego Tulipana. Słynny uwodziciel, miał na sumieniu 200 poszkodowanych kobiet. Poznaj jego życiorys
14 marca 2019
Milicja polowała na niego ponad dwa lata. Wpadł wiosną 1982 roku w szczawnickiej restauracji, gdzie jadł śniadanie z 17-letnią Małgorzatą Z.
W różnych stronach Polski do komisariatów milicji zgłaszały się nieco skrępowane młode kobiety, które z trudem opowiadały, że zostały okradzione przez pewnego mężczyznę. Wszystkie mówiły, że roztaczał wokół siebie aurę playboya, był czarujący i szarmancki. Rysopis się zgadzał, nazwisko nie zawsze, ale to drobiazg. Z dodatkowych rzeczy wiadomo było, że ubierał się w Peweksie i miał gest – potrafił jechać taksówką z jednego krańca Polski na drugi, a nowo poznane panie obdarowywał drogimi prezentami. Inna sprawa, że potem inwestycję, z nawiązką, odbierał…
Szybko udało się ustalić jego prawdziwe dane. W odróżnieniu do faktycznej liczby poszkodowanych kobiet. Zapewne wiele z jego ofiar, zwłaszcza tych zamężnych, z oczywistych względów nigdy nie zgłosiło się na milicję.
Na sercu niewidzialna obręcz
Milicja była przekonana, że uda się go schwytać, kiedy zmarła jego matka. Liczono, że pojawi się w rodzinnej miejscowości na uroczystościach pogrzebowych. On jednak podejrzewał, że bezpieczniej będzie wysłać wieniec, niż się wystawiać. Nie pomylił się.
Jednak kilka tygodni później w Kamieniu Pomorskim wpadł w ręce mundurowych. Milicjanci odetchnęli z ulgą, tymczasem ich aresztant zaczął się uskarżać na silny ból w klatce piersiowej. Trzeba było zawieźć go na rentgen. Przed badaniem, kiedy tylko zdjęto mu kajdanki, czmychnął, wyskakując przez okno na pierwszym piętrze.
Dwa lata później – w 1980 roku znowu wpadł, tym razem w Sarbinowie. Uciekł w trakcie przesłuchania. Podobnie jak wcześniej – przez okno. Pojechał do Karpacza i Szklarskiej Poręby. Tam ponownie zatrzymała go milicja. Znowu udało mu się uciec, tym razem z celi milicyjnego aresztu.
W 1981 roku poznał Małgorzatę Z. pseud. Niusia. Zostali parą. Pochodząca z Łodzi dziewczyna była w nim bezgranicznie zakochana. Wiosną 1982 roku siedział z „Niusią” w jednej z restauracji w Szczawnicy. Jedli późne śniadanie. Byli w trakcie „tournée” na południu Polski, gdzie okradali właścicieli prywatnych kwater i dziewczyny z bogatych domów. Rozpoznał go inny klient restauracji, notabene milicjant po cywilnemu, który dokładnie znał jego rysopis z listów gończych.
Tym razem nie udało mu się uciec. Czekał go proces. Listę jego grzechów pomogła ustalić „Niusia” i znaleziony przy nim atlas samochodowy z zaznaczonymi „spalonymi” miejscowościami, gdzie kogoś okradł albo oszukał.
Jerzy Kalibabka, bo o nim mowa, podrywacz, oszust, złodziej, gwałciciel, damski bokser, w półświatku znany jako „Tulipan”.
Nie szanował kobiet, wręcz gardził nimi. O swoich ofiarach mówił „kocmołuchy”. Liczyły się tylko pieniądze, dobra zabawa i on sam.
– Jestem najprzystojniejszy w tym kraju i nie ma potrzeby, abym niszczył sobie ręce; tylko chamy i motory pracują – tak Kalibabka mówił o sobie.
I dalej: – Kobiet uwiodłem kilka tysięcy. Po dwóch tysiącach przestałem je liczyć. W takiej Szczawnicy zaliczyłem wszystkie kelnerki we wszystkich domach wczasowych.
Uwodził dziewczyny z zamożnych domów. Najczęściej córki prywaciarzy. Na celowniku miał także samotne wczasowiczki, na które polował w popularnych kurortach. Kiedy grunt palił mu się pod nogami, albo już się znudził, zmieniał miejsce zamieszkania, zostawiając zrozpaczoną dziewczynę z ogołoconym mieszkaniem i… złamanym sercem.
Miał dar, bo aby poderwać dziewczynę potrzebna mu była zaledwie chwila.
Na przykład: jadąc pociągiem na Śląsk, przeszedł się po wagonach. Wpadła mu w oko samotna, atrakcyjna 20-latka. Natychmiast się przysiadł. Zrobił na niej takie wrażenie, że bez wahania zaprosiła go do mieszkania swojego narzeczonego, który akurat był w szpitalu. Następnego dnia wpadli na pomysł, aby wyjechać gdzieś i odpocząć. Ponieważ nie mieli pieniędzy, dziewczyna zaproponowała, że skoczy do Opola, gdzie mieszkali jej rodzice i pożyczy trochę grosza na wyjazd. Pojechała, zostawiając Jurkowi klucze do mieszkania. On – jak przystało na dżentelmena, odprowadził ją na przystanek PKS-u. Pomachał na do widzenia i poszedł do pobliskiej restauracji. Tam wpadła mu w oko młodsza i ładniejsza niewiasta. Zabrał ją do mieszkania narzeczonego dziewczyny z pociągu. Pobaraszkowali, ukradli co się dało i co nie było kłopotliwe w upłynnieniu. Po wszystkim wyjechali. Obrali kurs na Szczecin.
Kiedy nowa sympatia odpoczywała w przedziale, Jureczek poszedł rozprostować kości. Błyskawicznie poznał ponętną Agatę i wysiadł z nią w Poznaniu. Drzemiąca w przedziale dziewczyna nie miała pojęcia, że na stacji końcowej wysiądzie sama i bez biżuterii… Tymczasem Agata zagościła w życiu Jurka zaledwie kilka dni. Szybko się znudził. Nie podobało mu się, że dziewczyna chciała go przedstawić swoim rodzicom. Zgodził się jednak na wizytę. Spakowali się i ruszyli na dworzec. Oddali bagaże do przechowalni i udali się do kawiarni. Nagle Jureczek przypomniał sobie, że coś pilnego zostawił w walizce. Poszedł, zabrał swój bagaż i czym prędzej wsiadł w pierwszy lepszy pociąg. W którym poznał kolejną swoją ofiarę…
Ale uwodzenie to najdelikatniejsze z jego wyczynów. Na koncie miał również gwałty, uprowadzenia, szantaże – w których m.in. pomagała mu ślepo zakochana w nim „Niusia”…
Chcesz poznać kulisy działania Jerzego Kalibabki? Kup „Detektyw Extra” w którym obszernie opisywaliśmy jego życie i ostatnie lata „działalności”. Do kupienia TUTAJ.