Nienawidziła słowa „burdel” czy „prostytutka”, swoje dziewczyny nazywała „łabędzicami”. Historia najsłynniejszej, paryskiej burdelmamy – Madame Claude
17 sierpnia 2017
Donos za 5 kilogramów
Dziesięć lat później, po dojściu do władzy bardziej liberalnego François Mitterranda stwierdziła, że we Francji nic już jej nie grozi. Wróciła, kupiła starą owczą farmę w pobliżu modnego wówczas Cahors i dyskretnie sondowała możliwości odbudowy dawnego imperium. Zanim zdążyła poczynić pierwsze kroki, przekonała się, że zarzuty sprzed dekady wcale się nie przedawniły i na cztery miesiące trafiła do więzienia. „To było najbardziej luksusowe więzienie na ziemi”, kpiła jej znajoma „Siedemnastowieczny zamek, prywatny pokój, piękny widok, własna służąca i fryzjerka, a jedzenie dowożone z najlepszych restauracji”. Do celi regularnie donoszono jej świeżą korespondencję (na strażnikach największe wrażenie zrobiła koperta z królewską pieczęcią): to stęsknieni klienci cieszyli się, że wróciła.
Mimo wyraźnego zainteresowania zaczęła od niespiesznego wybadania rynku. Na początek znalazła 20 wyśmienitych dziewczyn, a by ułatwić sobie rekrutację, jednocześnie dbając o pozory praworządności, zatrudniła się w snobistycznym butiku. „Była najgorszą sprzedawczynią na świecie. Nie uważała, że klient ma zawsze rację, raczej to, że klient ma zawsze nadwagę”, rozczulał się jej przyjaciel. Klientki lustrowała tak samo wymagającym okiem, co wcześniej „claudetki”, ale gdy trafiła się już taka, która jakimś cudem spełniała wyśrubowane wymogi, proponowała jej coś więcej niż tylko pomoc przy doborze rozmiaru. To właśnie perfekcjonizm przyczynił się do jej ostatecznego upadku. W 1992 roku odrzuciła kandydatkę, apodyktycznie oceniając, że od ideału dzieli ją dokładnie 5 kilogramów. W akcie zemsty dziewczyna złożyła na nią donos i tak Claude trafiła wreszcie na równą przeciwniczkę – Martine Monteil, szefowa sekcji obyczajowej paryskiej policji, była równie bezwzględna, jak i stylowa, co ona. Elegancka i z paskiem od Hermesa, w towarzystwie prawników i speców od podatków Monteil wtargnęła do apartamentu Claude, by postawić jej zarzuty o to, czego przez 40 lat nikt jakoś nie zdołał nazwać: stręczycielstwo. Ubrana w zwykły dres do joggingu, Madame egzaminowała akurat kolejną „łabędzicę”. „Skarbie, te uda są odrobinę za grube”, mówiła. Monteil zyskała szacunek Claude, gdy potraktowała ją jak równą sobie: pozwoliła założyć kaszmirowy sweter, perły, poprawić makijaż, później w areszcie zjadły pizzę. Aż dziw, że Claude nie próbowała jej zwerbować.
Koty na koniec
Gdy Claude przez pół roku w oczekiwaniu na sąd siedziała w więzieniu Fleury-Mérogis, francuska prasa zdążyła obwołać jej proces „największym od czasów afery Dreyfusa”. Z burzy w szklance wody ledwo polał się deszczyk – puszczono ją wolno, zaliczając 6 miesięcy aresztu jako odbytą karę. Trudno było o lepszą kampanię reklamową: z więzienia Claude wyszła jako prawdziwa celebrytka, po raz pierwszy w życiu zakulisowe wpływy zamieniając na sławę w pełnym świetle. Udzielała wywiadów, opublikowała bestsellerową autobiografię, po czym w połowie lat 90. albo to ona znudziła się sławą, albo sława nią. Wyprowadziła się na wieś i wkrótce zapadła pod ziemię. „Madame się skończyła”, powtarzano w Paryżu. Krążyły plotki, że żyje w odosobnieniu otoczona kotami. Nie wszyscy jednak stracili nadzieję. Nawet niemal dwie dekady później, gdy umierała jako 92-latka, niektórzy dalej mieli nadzieję, że jeszcze wróci do swoich „łabędzic”.
Mariola Pawlak