Jeden wydaje drugiego

Mimo braku pomocy ze strony miejscowych, po kilku tygodniach obławy milicjanci byli coraz bliżej celu. Wiedzieli już, że zaraz po oddaniu strzałów, kłusownicy uciekli w kierunku Płaczkowa. Stamtąd lasami przedzierali się w nocy do wsi Sorbinów, Zdrojów, Borki. Wszędzie życzliwa ręka otwierała im drzwi do stodół, czy chlewików. Żywiono ich, kobiety w tajemnicy prały odzież. Rolę kurierów pełniły wtajemniczone w akcję ukrywania zbrodniarzy dzieci. Sympatia mieszkańców zdecydowanie była po stronie kłusowników.
Śledczy słusznie liczyli na to, że zmowę milczenia przełamią aresztowania. Kiedy za kraty trafili ci, u których znaleziono broń, w większości okolicznych wsi pozostały same kobiety i dzieci. Był to czas zasiewów, wyjścia w pole. Dla kłusowników z okolic Płaczkowa nastały ciężkie dni. Ponieważ bali się posądzenia o zabójstwo, więc jeden wydawał drugiego.
Najpierw pękł Mieczysław Z., zwany we wsi „Pifpafem”. Nielegalnym polowaniem trudnił się od małego – nauczony „fachu” przez swego ojca, a ten przez dziadka. „Pifpaf” przyznał się, że 12 kwietnia 1969 roku sprzedał śrut Stanisławowi Berantowi, 33-letniemu cieśli. Wskazał obejście, w którym ukrywał się kłusownik. Bernat wzięty przez śledczych w krzyżowy ogień pytań wydał Mieczysława Zbroję, z którym 13 kwietnia poszedł do lasu. Zbroja, 27-letni elektromonter, miał na swoją obronę tyle, że do myśliwych strzelał ze strachu, bez przykładania broni do ramienia. Usiłując zrzucić odpowiedzialność za zbrodnię na swego kolegę zeznał podczas kolejnego przesłuchania, że kiedy uciekali, Bernat miał powiedzieć: – Dobiłem go, bo się ruszał i zabrałem mu broń, żeby któryś z goniących nas nie mógł z niej wystrzelić.
Bernat usiłował pogrążyć Zbroję informując przesłuchującego, że gdy kłusownik nie trafił śmiertelnie myśliwego, bardzo się zdenerwował. — Należało go uciszyć, wtedy nie byłoby świadka — miał się wyrazić.

 

Strona moralna bez zastrzeżeń

Dwa miesiące później, przed Sądem Wojewódzkim w Kielcach, zaczął się proces zabójców Jerzego Sztachelskiego. Dziennikarzy zaskoczyła szczególna reakcja publiczności, którą w większości stanowili mieszkańcy powiatu końskiego. Ludzie współczuli Zbroi i Bernatowi: – Mieli pecha spotkać w czasie kłusowania obcych. Trzeba się było bronić, z myśliwymi jak z wilkami, nie ma żartów — odpowiadali na sądowym korytarzu nagabującym ich reporterom.
Ci, którzy zeznawali jako świadkowie, pozwalali sobie na komentarze: — Po co ten warszawiak się wtrącał, po co gonił naszych? To las państwowy, nie jego! I dlaczego zaraz milicja? Rodzina zastrzelonego mogła przyjechać do Sorbinowa i odegrać się na sprawcach, nikt we wsi nie miałby pretensji, gdyby polała się krew. Ale ciągać ludzi po sądach?!
W czasie procesu wykonano eksperyment, polegający na oddaniu strzału przez Stanisława Bernata. Biegli wykazali, że kłusownik celował w serce młodego naukowca, z pełną świadomością dążąc do pozbawienia go życia. Gdyby broń wypaliła bez udziału jej właściciela, choćby na skutek zahaczenia języka spustowego o ubranie — jak twierdził Bernat w sądzie — siła tego uderzenia spowodowałaby wypadnięcie strzelby z ręki. Tymczasem morderca nie upuścił jej ani na sekundę.

 

— Oskarżony postąpił z człowiekiem tak, jak ze złapaną we wnyki zwierzyną — podsumował w czasie wizji lokalnej prokurator. — Przybliżył lufę do piersi leżącego i pociągnął za spust. Zabił, zabrał broń i pobiegł, aby dogonić kolegę. W ich pojęciu, tego dnia mieli coś o wiele ważniejszego do zrobienia: trzeba było zaszlachtować zranione postrzałem sarny i ukryć je w krzakach.
Natomiast Zbroję szczególnie obciążało to, że nie pospieszył on z pomocą konającemu. Jako doświadczony kłusownik wiedział, że wyprodukowane przez miejscowego kowala loftki powodują rozległy krwotok narządów wewnętrznych. Gdyby wezwał pomoc lekarską, może dałoby się uratować życie młodego myśliwego.
Oskarżeni, jakby nieświadomi grożącego im wyroku, stawiali się prokuratorowi. Na pytania oskarżyciela, czy byli uzbrojeni, padała zaczepna odpowiedź: — A co wart chłop w lesie bez broni? Nam nie trzeba spacerów, tylko ładnego kozła na obiad. Takiego chłopa, który z lasu wraca z pustymi rękami, nikt we wsi nie uszanuje.
Miejscowe organizacje polityczne wysłały pisma do sądu w obronie kłusowników. Przewodniczący koła Związku Młodzieży Wiejskiej z Sorbinowa stwierdził: – Strona moralna członka Mieczysława Zbroi nie budzi zastrzeżeń i sąd powinien mieć na względzie, że przed oskarżonym jeszcze całe życie — nawet nie zdążył założyć rodziny.
Z kolei Rada Zakładowa Przedsiębiorstwa Budów Montażowych w Skarżysku Kamiennej, gdzie był zatrudniony Bernat, prosiła sąd o łagodną karę dla tego pracownika: – Nie jest on ani chuliganem ani pijakiem, a sprawy, z jakimi zwracał się do rady świadczą o jego wrażliwości na zło i moralnym obliczu własnym.

Wkrótce ogłoszono wyrok. Mieczysław Zbroja został skazany na karę śmierci, a Stanisław Bernat na dożywotnie więzienie. Wśród publiczności rozległ się pomruk oburzenia, który potem przerodził się w głośne groźby pod adresem sądzących.

Tych bardziej wojowniczo nastawionych obserwatorów procesu straż wyprowadziła na korytarz.
Odczytywanie uzasadnienia wyroku trwało ponad godzinę. Sędzia przytaczał dowody na to, że obaj oskarżeni działali z pełnym rozeznaniem i z zamiarem pozbawienia myśliwych życia. – Zarówno Bernat, jak i Zbroja — dowodził sędzia — są osobnikami w pełni zdemoralizowanymi, wielce niebezpiecznymi dla społeczeństwa. Jedynym, co przemawia na korzyść tego pierwszego, jest przyznanie się do winy, pokajanie się i ujawnienie drugiego sprawcy. Dlatego dostał niższy wyrok.
Od wyroku Sądu Wojewódzkiego w Kielcach złożyli rewizje zarówno prokurator, jak i obrońcy. Oskarżyciel publiczny wskazywał na rażącą niewspółmierność kary: Dlaczego Bernat został potraktowany łagodniej? Wszak wobec Sztachelskiego wykazał szczególne okrucieństwo. Skierował w stronę swej ofiary broń w momencie, gdy jeszcze żyła, podnosiła się ziemi. Chciał zabić i zrobił to. Nie jest prawdą, że żałował swego czynu — przecież zarówno w śledztwie, jak i przed sądem, hardo twierdził, że broń wypaliła sama. Wydając milicjantom Zbroję, jako drugiego sprawcę, działał w interesie własnym, bo chciał na tego kłusownika zrzucić odpowiedzialność za zabójstwo.
Prokurator żądał kary śmierci dla obu skazanych. Obrońcy uciekli się do chwytu zwykle stosowanego w sprawach karnych, polegającego na opóźnieniu wydania prawomocnego wyroku. Twierdzili, że na skutek nieuwzględnienia przez sąd wniosku o powtórne psychiatryczne przebadanie ich klientów przez biegłych, zostały ograniczone ich prawa do obrony.
Sąd Najwyższy poparł rewizję wniesioną przez prokuratora wojewódzkiego w Kielcach w części dotyczącej wymierzenia kary Stanisławowi Bernatowi. Dla obu skazanych orzekł karę śmierci.
Redakcja dwutygodnika „Prawo i Życie” informując piórem Wandy Falkowskiej o procesie, nie ukrywała aprobaty dla orzeczenia najwyższej instancji sądowniczej.

< 1 2 3>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]