Pewnego dnia jego spokój zburzyła nieoczekiwana śmierć jednego z uczniów. W czasie lekcyjnej przerwy widział go, jak biegnie z kolegami do „palarni”
9 kwietnia 2020

Ukończyłem Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Przez długie lata mieszkałem w stolicy i nie wyobrażałem sobie, że mógłbym się z niej wyprowadzić. Ale w 2004 roku sprzedałem mieszkanie i wyniosłem się do miasteczka na południu Polski.
Początkowo mieszkańcy odnosili się do mnie z dystansem. To zrozumiałe – byłem obcy. Gdy zacząłem pracę w miejscowej szkole, mój prestiż znacząco wzrósł. Starsi sąsiedzi witali się ze mną uprzejmie: „Dzień dobry, panie profesorze”. Młodsi uśmiechali się zdawkowo, odchrząkiwali pod nosem coś na kształt: „Dzień do…” i biegli dalej.
Tak było przez kilka pierwszych miesięcy.
Z czasem zaczęto mnie lekceważyć. Ci, którzy niegdyś spieszyli do mnie z ręką wyciągniętą na powitanie, zaczęli oczekiwać, że zrobię to pierwszy. Co to za różnica, myślałem sobie. Uprzejmość to uprzejmość. Zapomniałem, że w takich małych miasteczkach panuje ściśle określona hierarchia. Jeśli nie pilnujesz swojego miejsca i stale nie przypominasz innym o należnym ci szacunku, to spadasz coraz niżej na szczeblach drabiny społecznej.
Rok po przeprowadzce przestano zwracać na mnie uwagę. Ale mnie nadal było to obojętne. Wracałem do życia. A może lepiej byłoby powiedzieć, że budziłem się z martwych. Nienawiść i strach zabiły we mnie wiele ludzkich odruchów. Miasteczko, do którego się wyniosłem, było bajorkiem normalności. Lekarz poradził, żebym spróbował odnaleźć siebie w takim właśnie miejscu. I żeby, jak to się wyraził: „Było największą i najciemniejsza kozią dupą, którą uda mi się znaleźć”. Miał rację. To tu właśnie znów zacząłem czuć siebie i otaczający mnie świat.
Pewnego dnia kupiłem na targu doniczkę z kwiatkiem.
Sprzedawczyni wyjaśniła, jak powinienem o niego dbać. Byłem zachwycony swoim nowym niepozornym przyjacielem. Jego życie i śmierć były całkowicie ode mnie zależne. Obiecałem mu wtedy, że nie musi martwić się o swoją przyszłość.
– Będzie ci ze mną jak w raju. Daję słowo – podniosłem w przysiędze dwa palce.
Podlewałem go każdego ranka. Wieczorem zaś, gdy zraszałem listki wodą, opowiadałem mu, co wydarzyło się w ciągu dnia. Nie, nie jestem wariatem. To była dla mnie forma rozmowy z samym sobą. To też zalecił mi lekarz. „Znajdź nowego przyjaciela i spróbuj mu zaufać”. Z zaufaniem do innych ludzi miałem problem. Mogłem gadać ze swoim odbiciem w lustrze, ale z kwiatkiem było normalniej. Ot, takie małe dziwactwo.
Najbardziej uspokajała mnie powtarzalność dni.
Rano wstawałem o godzinie piątej. Po kąpieli i śniadaniu szedłem do szkoły. Byłem panem od WF–u. Nic wielkiego, ale lubiłem to, co robię.
Wcześniej w moim życiu nic nie było pewne. Czasem nie wiedziałem, gdzie zasnę następnego dnia i czy w ogóle się obudzę. Wydawało mi się, że jestem do takiego życia stworzony. Okazało się, że to był rak, który niemal mnie pożarł. Natomiast to małe miasteczko napełniło mnie spokojem i niemalże szczęściem. Z czasem rozleniwiłem się psychicznie i… uwielbiałem ten stan.
Niestety, nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia mój spokój zburzyła nieoczekiwana śmierć jednego z uczniów. W czasie przerwy między lekcjami widziałem, jak biegnie z kolegami za budynek szkoły. Dzieciaki nazywały to miejsce „palarnią”. Było nam trudno upilnować siódmoklasistów, którzy próbowali swojego pierwszego w życiu dymka. Oczywiście toczyliśmy z nimi tę niekończącą się wojnę w „wolno – nie wolno”, jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie będzie w niej zwycięzców.
Na kolejnej przerwie zapamiętany przeze mnie chłopak zasłabł. Karetka zabrała go do szpitala. Tam wkrótce zmarł. Kilka dni później dostaliśmy oficjalne powiadomienie, że chłopak przedawkował narkotyki.
To był szok nie tylko dla szkoły, ale i całego miasteczka.
Skąd wzięły się u nas narkotyki? Śmierć ucznia wyjaśniła mi zagadkę dziwnego podekscytowania młodzieży wracającej z sobotnich dyskotek. Wszyscy przypuszczali, że chodzi o alkohol. Zamierzano nawet w tej kwestii wydać jakieś ograniczenia lub nawet zakazy. Ja już wiedziałem, że na muzycznych imprezach zaczynają królować narkotyki.