Pierwsza noc po morderstwie nie należała do łatwych. Niby wszystko poszło łatwo, nie miał też wyrzutów sumienia, ale strach go nie opuszczał…
14 listopada 2019

Niektórzy uważają, że tragiczne wydarzenia mają wpływ na miejsca, budynki oraz przedmioty. Znamy to z filmów kryminalnych i horrorów, ale czy podobne zjawiska można zaobserwować w życiu? Niektórzy idą o krok dalej i twierdzą, że to otoczenie wywiera wpływ na człowieka i często zamienia zwykłego obywatela w mordercę.
Coś w tym jest. Łatwo można sobie wyobrazić destrukcyjny wpływ na psychikę na przykład ponurych dzielnic, którym bliżej do ruin niż osiedli mieszkaniowych. Dlatego bardzo często, przygotowując reportaż, lubię na własne oczy zobaczyć miejsce, gdzie doszło do zbrodni. I nie chodzi tylko o możliwość porozmawiania z sąsiadami i wyciągnięcie od nich informacji o zabójcy i ofierze.
W roku 2014, w Szczecinie, brat zabił brata.
Od tej szokującej zbrodni minęło trochę czasu. Zapewne wiele się zmieniło i w terenie trudniej będzie zdobyć informacje na temat tragicznych wydarzeń. Jednak postanowiłam wybrać się do Szczecina i zobaczyć na własne oczy dom, w którym doszło do zabójstwa. Przekonać się, czy poczuję jakieś tajemne i mroczne wibracje. Oczywiście zamierzałam przy okazji porozmawiać z sąsiadami.
Miejsce zbrodni
Gumieńce to raczej ekskluzywna dzielnica Szczecina. W większości składa się z uliczek, przy których stoją domy jednorodzinne. Tutaj znajdują się także budynki Uniwersytetu Szczecińskiego. To podnosi prestiż i znaczenie tego obszaru miasta. Jedynie w środkowej części Gumienic znajdziemy skupisko wysokich bloków z lat 80. zbudowane z wielkiej płyty. To osiedle Reda. Zerkając przez okno auta na dziesięciopiętrowe budynki, wyobrażam sobie, że to doskonałe miejsce, w którym można by osadzić akcję kryminału.
Muszę się jednak trzymać faktów. Nawigacja prowadzi mnie dalej. Mijam blokowisko i wjeżdżam w labirynt małych ulic z domkami jednorodzinnymi. Ozdobne płoty, wyremontowane i odmalowane elewacje, zadbane ogrody – wszystko to może się podobać i robi wrażenie, ale nijak nie pasuje do mojej historii.
„Ulica Zabużańska, dotarłeś do celu” – beznamiętnym głosem oznajmiła nawigacja samochodowa. To ciekawe, że lektorzy nie potrafią w głosie pokazać trochę emocji. Przecież większość kierowców u celu podróży chciałoby usłyszeć jakieś ciepłe słowa. Wparcie przed czekającym na miejscu nowym wyzwaniem. Przynajmniej ja tego potrzebowałam.
Wgryzanie się w wydarzenia sprzed 5 lat to trudne zadanie.
Na ulicy Zabużańskiej widzę ciąg podobnych domków. Obserwuję architekturę i dochodzę do wniosku, że większość powstała jeszcze w czasach PRL-u. Gdzieś wśród nich ukrył się budynek, w którym doszło do bratobójczej zbrodni.
Szukam sklepu spożywczego albo innego punktu handlowego. W takich miejscach najłatwiej zdobyć informacje. Nie pomyliłam się. Po krótkiej rozmowie ze starszą kobietą za ladą już wiem, gdzie szukać właściwego domu. Kobieta pracuje w sklepie dopiero od 2 lat, ale zna kilka szczegółów tragicznej historii.
– A pani kim jest? – w końcu padło pytanie.
Nie zamierzam ukrywać i kiedy odpowiadam, że dziennikarką, rozmowa od razu się urywa. Nie martwię się tym szczególnie. Czeka mnie jeszcze wiele podobnych spotkań. Sprzedawczyni w roku 2014 na osiedlu nie było, zależy mi na bardziej wiarygodnych świadkach. Jednak spożywczak opuszczam zadowolona – już wiem, o jaki budynek chodzi.
Za moment staję przed piętrową, klasyczną kostką z czasów późnego socjalizmu. Żadnych udziwnień, upiększeń, do tego biała farba i mamy budynek, jakich wiele. W sąsiedztwie znajduje się kilka ciekawszych. Jedynie wielkość go wyróżnia. To całkiem sporych rozmiarów dom. Z zebranych wstępnie informacji wynika, że ojciec ofiary i mordercy dorobił się całkiem sporych pieniędzy na handlu. Umierając, zostawił dom, o który rozgorzała zaciekła walka między synami.
Spadkobierców w pierwszej linii było sporo, dwóch synów z pierwszego małżeństwa oraz dwóch z drugiego.
Przyglądam się uważnie budowli. Teren przed nią jest trochę zaniedbany. Może nikt tu nie mieszka? Pchnęłam furtkę. Żelazna brama otworzyła się z lekkim oporem. „Dzwonić już teraz, czy najpierw zebrać informacje i potem zweryfikować?” – myślę gorączkowo. Jednak niecierpliwość wygrywa i za moment pukam do drzwi wejściowych.
Cisza, żadnej reakcji, nikt nie odpowiada, nikt nie otwiera. Okrążam budynek. Z tyłu mocno zaniedbany ogród. Dom z tej strony wygląda gorzej. Widać, że przed laty komuś zabrakło czasu albo pieniędzy na dokończenie budowy. Na wysokości gruntu odnajduję feralny taras, pod którym zakopano i zabetonowano zwłoki. Chwilę stoję, cofam się w myślach do roku 2014 i wyobrażam sobie młodego, zaledwie 18-letniego chłopca, który z trudem przynosi tu zamrożone zwłoki swojego brata i wrzuca do przygotowanego wcześniej wykopu. Potem zalewa betonem i odchodzi. Zadowolony? W pewnym stopniu na pewno, w końcu pozbył się konkurenta do spadku.
To był główny motyw morderstwa, ale z drugiej strony skazuje się na obcowanie z tragedią.
Mieszkanie w domu, pod którym znajduje się zabetonowane ciało brata to duże obciążenie psychiczne. Każde spojrzenie za okno na ogród, każde wyjście na taras czy do ogrodu musi mu przypominać o morderstwie. Takie rany nie zagoją się nigdy.